wtorek, 30 kwietnia 2013

Dlaczego...

Dlaczego mnie to spotkało?
te myśli ciągle i ciągle wracają... jak bumerang - co tylko je odgonię to i tak wrócą... ZAWSZE wracają :(

Czy jestem bardzo złym człowiekiem? czy coś źle robiłam w swoim życiu że teraz nie mogę zaznać choć odrobiny spokoju? czy te myśli będą dręczyć mnie już zawsze?

Dlaczego śnią mi się straszne rzeczy? czemu muszę wstawać z jeszcze cięższą głową niż się kładę?
Co moja podświadomość próbuje mi powiedzieć? czy to nie koniec złych rzeczy które do mnie przyjdą?
Czemu znów muszę się bać? obdzwaniać najbliższych by spytać co u nich i ostrzec - by uważali na siebie, bo kto wie - może sny są prorocze?

Dlaczego mój organizm robi mi takiego psikusa? to już 34 dc i mimo że nie ma możliwości by to było TO, to jednak moje myśli krążą wokół tego... boję się nawet w myślach to wypowiedzieć, boję się rozczarowania ale też boję się że może, jakimś cudem....?
Już! powiedziałam to "głośno" - czyli za chwilę gdybanie się skończy... zawsze tak było... czemu teraz miałoby być inaczej?

Zamówiliśmy pomnik dla chłopców... ulżyło mi... wierzę że wybrałam najlepiej z miłością, czułością i ciągle ogromną tęsknotą...

Gdyby nie fortuna, która zakręciła kołem i rozdała mi złą kartę życia dziś byłabym na finiszu, moje największe marzenie niedługo miało się urealnić... Dlaczego tak się nie stało??



piątek, 19 kwietnia 2013

Rozmowy albo ich brak...

"Osieroceni rodzice borykają się z poczuciem przegranej, z przeświadczeniem, że cała ich przyszłość zawiera jedynie ból. I w pewnym stopniu mają rację. Ból niewątpliwie pozostanie integralną częścią ich życia. Strata dziecka nie zblaknie w ich pamięci ani we wspomnieniach. Z każdym dniem może natomiast stawać się coraz prawdziwsza, coraz bardziej bolesna. A osieroceni mogą znaleźć się w zamkniętym kręgu wypełnionym żałobą, do którego dopuszczeni zostają jedynie im podobni – kolejni osieroceni.
Rodzice utraconego dziecka często czują się osamotnieni, pozbawieni wsparcia najbliższych.
Zamykanie rodziców, którzy utracili swoje dzieci, w ochronnym kręgu milczenia, uniemożliwia im przejście pełnego cyklu żałoby. Pozbawieni wsparcia zapętlają się we wspomnieniach, irracjonalnie obwiniając się o śmierć ukochanego dziecka. Raz po raz wracają do wydarzeń, które poprzedzały zgon wierząc, że za którymś razem uda się dostrzec co zrobili nie tak.
Często po śmierci dziecka ni z tego, ni z owego ich świat staje się światem ciszy. I nie chodzi tylko o brak dziecka, które odeszło. Rozpada się także większość kontaktów, które do tej pory utrzymywali. Ich telefony milczą jak zaklęte, a znajomi i przyjaciele jakby zapadli się pod ziemię. Nie złożyli nawet kondolencji.
Rodzice zmarłych dzieci czują się więc potwornie samotni. Zostawieni samym sobie w najgorszym momencie ich życia.Dla opłakujących dziecko rodziców najlepsze co można zrobić, to przede wszystkim być przy nich. Nie warto tworzyć kwiecistych kondolencji. Nie one sa przecież najważniejsze. Lepiej zaoferować pomoc, dać do zrozumienia, że można na nas polegać, zadzwonić i po ludzku porozmawiać. Posłuchać i pomilczeć.
Wbrew pierwszym decyzjom i uczuciom, osieroceni rodzice potrzebują innych ludzi. Możliwość wygadania się, wypłakania na czyimś ramieniu lub pomilczenia wraz z drugą osobą jest dla nich często jedyną drogą prowadzącą do pozostawienia za sobą żałoby i odzyskania wewnętrznej równowagi”.

Powyższy tekst znalazłam na blogu jednej z  Aniołkowych Mam.

Trochę męczy mnie sytuacja, jak bardzo po wartościowali się nam znajomi...  z niektórymi nie mamy wcale kontaktu... ale może nie było go już wcześniej? pewnie tak, tylko może wtedy nie było to aż tak dokuczliwe...
Co jakiś czas, kiedy znika mój nastrój "niechcemisizmu" i "olewajtonisizmu" zastanawiam się ile winy jest we mnie...

Ostatnio, trochę "za pomocą" męża podczas jakiejś niewielkiej kłótni zrozumiałam, że to chyba zaczęło sie już wcześniej, że to niepłodność mnie zmieniła...
Według szanownego małżonka, działam jak tasak - ścinam ludzi...chociaż...może ma racje
Nie rozumiem ludzi, którzy na siłę próbują mi wmówić, że "będzie dobrze"...
zarówno w niepłodności jak i w mojej żałobie ja wiem, że NIE będzie dobrze, a taka gadka powoduje tylko moją frustrację więc od razu "ścinam" osobę wydającą taką opinię że przecież NIE będzie dobrze bo: (i tu wiele przykładów, kolejnych przeszkód i najważniejszy argument że ja już przecież ZAWSZE będę miała swoje dzieci w niebie a nie przy sobie!)
I tak to się odbywa na jeszcze inne, według mojej opinii, głupie odzywki, więc mąż ma trochę racji...potrafię "ściąć" ludzi... na swoją obronę dodam, że owe ścinanie nie występuje w przypadku każdej osoby.

Ale Ci, którzy doświadczają mojego ciętego charakterku powinni docenić, że zaliczam ich do grona bliższych znajomych i że staram sie być z nimi szczera, i szczerze mówię o swoich lękach, obawach i przykrościach tak samo jak mówiłabym o chwilach tych radosnych...
Szkoda tylko, że dla niektórych tak ciężko jest znosić żałobę rodziców po stracie...na tyle ciężko, że wolą wcale się nie odzywać...

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Ślady na piasku...

"Ślady na piasku
We śnie szedłem brzegiem morza z Panem
oglądając na ekranie nieba całą przeszłość mego życia.
Po każdym z minionych dni zostawały na piasku
dwa ślady mój i Pana.
Czasem jednak widziałem tylko jeden ślad
odciśnięty w najcięższych dniach mego życia.
I rzekłem:
“Panie postanowiłem iść zawsze z Tobą
przyrzekłeś być zawsze ze mną;
czemu zatem zostawiłeś mnie samego
wtedy, gdy mi było tak ciężko?”
Odrzekł Pan:
“Wiesz synu, że Cię kocham
i nigdy Cię nie opuściłem.
W te dni, gdy widziałeś jeden tylko ślad
ja niosłem Ciebie na moich ramionach.”

W związku z moim postanowieniem poprawy w sobotę udałam się do psychologa. Był to człowiek należący do stowarzyszenia psychologów chrześcijańskich, dzięki któremu na nowo uwierzyłam, że Bóg jest, że jest miłosierny, że wybacza wiele i że dzięki Niemu mam szansę spotkać się jeszcze z moimi dziećmi w niebie...

Kurczowo uchwyciłam się myśli spotkania z nimi, jest to coś co choć na chwilę daje ukojenie mojemu zbolałemu sercu, które tak potwornie krwawi z tęsknoty i rozpaczy...

Wizyta, możliwość wygadania się i wyznania swoich największych obaw i lęków podziałały na mnie trochę oczyszczająco, na tyle by ucieszyć się ze świecącego słońca i pokusić się o loda na Warszawskiej starówce...

wtorek, 9 kwietnia 2013

Dobrze że boli...

Wróciłam do pracy... zabolało...
nie tylko to, że w sumie nie wiadomo po co tu wróciłam, ale to, że powrót znów uświadomił mi  że to faktycznie koniec, że już nie ma ciąży, nie ma ubranek, zabawek i kołyski...że moje życie powinno wrócić już całkiem do normalności...

Ale cieszę się że jeszcze boli, że jeszcze mam łzy bo one pozwalają wierzyć że jeszcze coś czuję... Czas ciągle się nie zatrzymał a teraz pędzi jeszcze szybciej tylko ja czasem ciągle stoję taka zdziwiona tym pędem...

Wszystko dzieje się machinalnie, odruchowo, zadaniowo... każą wstać - wstanę, każą pracować - pracuję,
dla mnie to dobrze... bo sama ciągle nie potrafię podejmować decyzji, bo ciągle w tyle głowy mam by tylko skulić się w sobie i płakać...

Wkurzam się, gdy ktoś mówi mi że powinnam próbować być szczęśliwa... że muszę żyć dalej, że każdemu przydarzają się nieszczęścia ale trzeba wstać i iść dalej... ja nie chce... jeszcze nie teraz
Teraz czuję że muszę popaplać się w swojej rozpaczy, łzach... nie chcę być szczęśliwa... nie powinnam, bo Ich ze mną nie ma, nigdy już nie będzie, jak można mówić żyj dalej - kiedy moje życie się skończyło...

Na dziś Edyta Geppert - Zamiast

Cały tekst jest poruszający i tak oddający to co czuję...

"Ty, Panie tyle czasu masz,
Mieszkanie w chmurach i błękicie,
A ja na głowie mnóstwo spraw
I na to wszystko jedno życie
A skoro wszystko lepiej wiesz,
Bo patrzysz na nas z lotu ptaka,
To powiedz czemu tak mi jest,
Że czasem tylko siąść i płakać?

Ja się nie skarżę na swój los,
Potulna jestem jak baranek
I tylko mam nadzieję, że...
Że chyba wiesz co robisz Panie

Ile mam grzechów, któż to wie?
A do liczenia nie mam głowy,

Wszystkie darujesz mi i tak,
Nie jesteś przecież drobiazgowy
Lecz czemu mnie do raju bram,
Prowadzisz drogą taką krętą?
I czemu wciąż doświadczasz tak,
Jak gdybyś chciał uczynić świętą?

Nie chcę się skarżyć na swój los,
Nie proszę więcej niż dać możesz
I ciągle mam nadzieję, że...
Że chyba wiesz co robisz Boże

To życie minie jak zły sen,
Jak tragifarsa, komediodramat,
A gdy się zbudzę westchnę, cóż
To wszystko było chyba zamiast
Lecz póki co w zamęcie trwam,
Liczę na palcach lata szare
I tylko czasem przemknie myśl,
Przecież nie jestem tu za karę
Dziś czuję się jak mrówka,
Gdy czyjś but tratuje jej mrowisko
Czemu mi dałeś wiarę w cud,
A potem odebrałeś wszystko?

Nie chcę się skarżyć na swój los,
Choć wiem jak będzie jutro rano
Tyle powiedzieć chciałam Ci
Zamiast pacierza na dobranoc



czwartek, 4 kwietnia 2013

Powiedz czy jest raj...?

Wróciłam z urlopu...
Dla większości jest to czas odpoczynku od obowiązków, pracy, a dla mnie czas na... no właśnie na co?
na zapomnienie - przecież nie da się tego zapomnieć, na zaczęcie od nowa - czy to nie za wcześnie?
W każdym razie, udało mi sie odetchnąć trochę, trochę częściej się uśmiechać. Zrozumiałam co tak naprawdę oznaczały słowa, które do mnie kierowano by przeżyć żałobę po swojemu... Wiem że nie mogę powstrzymywać swojego płaczu, swoich rozmyślań i bólu, bo inaczej wracają - mocniej!

Najgorsze były te chwile, kiedy wszystko było dobrze i naglę zupełnie znikąd pojawiał się płacz, straszny i prawdopodobnie wymyślony ból w środku...wtedy gdy uświadomiłam sobie, że przecież chciałabym pokazać te wszystkie rzeczy chłopcom, by razem z nami obserwowali pływające wśród raf koralowych rybki, chciałabym by mąż uczył ich pływać, by biegali w rękawkach po ciepłej plaży, by po wyczerpującym dniu na kąpielach i zabawach zasypiali z uśmiechem na twarzy tylko po to by następnego dnia kontynuować nasze małe rytuały wakacyjne...

Często włączałam sobie piosenkę G. Markowskiego


i próbując sobie odpowiedzieć na pytanie czy jest raj zaczytywałam sie w książkę Todda Burpo "Niebo istnieje...naprawdę!"

Wywołało we mnie kolejne przemyślenia, raz uśmiech i nadzieje a raz przygnębienie u płacz...
Ale chcę wierzyć w niebo, to ułatwia mi życie bez nich...
Chcę wierzyć, że naprawdę jest jakieś życie po życiu i tam się zobaczymy... tam znów będę mogła ich przeprosić, ukochać i ucałować i nadrobimy to wszystko, czego nie udało sie nam dokonać tu na ziemi...
Pewnie to irracjonalne i naiwne ale pomaga...
Zastanawiam sie jeszcze tylko czy ja będę zasługiwała na niebo?czy wstawią się za mną? czy jak tam się spotkamy to oni nadal będą tacy malutcy? czy urosną? czy zrozumieją? wybaczą? czy ja będę stara? czy teraz ktoś o nich dba?

Dziś byłabym w 31 tc...
Dziś Tymuś miałby już 2 miesiące...
Jutro to już dwa miesiące jak lewituję z dnia na dzień, wypędzając te myśli by prędzej dołączyć do moich Aniołków...

Tymoteuszku, Piotrusiu - bardzo Was kocham! tęsknie bardzo mocno! Proszę wybaczcie mi te chwilę kiedy znów staram się żyć normalnie... To wcale nie oznacza że o Was zapominam... WY na zawsze już zostaniecie w naszych sercach, myślach, modlitwach...