poniedziałek, 23 grudnia 2013

Wesołych Świąt?

Nie chcę liczyć ile mieliby już miesięcy - a i tak to wiem.
Ciężko mi wyzbyć się myśli, że to miały być nasze pierwsze wspólne święta.
Miało być wspaniale, radośnie, wyjątkowo. 
Wiem, że nie powinnam zapuszczać się w te wspomnienia - a raczej nie zrealizowane marzenia... a jednak

To będą wyjątkowe święta, wyjątkowe inaczej - bo bez nich. 
Bardzo bym chciała, jak w opowieści Sylwetki, spotkać swe Aniołki, móc choć jeszcze raz przytulić, wyściskać i wycałować i płakać z radości. 
Zamiast tego będę się uśmiechać, ze spokojem zerkać na puste miejsce przy stole, nie będę płakać co by nie zamokły im skrzydełka.


Tego życzę sobie i Wam, by ogarnął nas spokój, byśmy poczuli obecność naszych ukochanych dzieci. 
Ah, i życzę jeszcze dużo sił, by móc zrealizować powyższe postanowienia. 

I niech to będą mimo wszystko Wesołe Święta! 


środa, 18 grudnia 2013

"If the sky comes falling down for you, there is nothing in this world I wouldn't do..."

Siostra przesłała linka.
Napisała i ostrzegła: "tylko nie rycz"



Tylko że ciężko nie ryczeć...
I nie wiem czy to przez tą ciąże tak się rozregulowałam płaczliwie?
Czy może śmierć moich dzieci mnie tak zmieniła?
Czy może jednak lekcje które najbliżsi mi wpajają wreszcie odnoszą skutek i uczę się cieszyć z rzeczy małych?


No bo czemuż by płakać na piosence pop?
Ano temu, że w tej piosence w bardzo zawoalowany sposób, zrozumiały chyba dla nas sióstr jest przekaz, że zawsze i w każdych okolicznościach będziemy walczyć o siebie nawzajem. Że mimo naszych sprzeczek, złośliwości i dręczenia zawsze staniemy w swojej obronie.
I bardzo cieszy mnie ta świadomość, to potwierdzenie czegoś, co tak naprawdę od zawsze wiedziałyśmy.
Dziękuje <3

To niesamowite, że to stało się teraz, kiedy zjada mnie ogromny strach przed tym co będzie, co mnie czeka, kiedy przejeżdżając jeszcze obok cmentarza wieczorem i zerkając na grób dzieci w myślach poprosiłam, by pomogli, by wsparli, by mieli w opiece.
Oni za to zesłali mi taki oto znak.
Oby to był dobry znak.

czwartek, 5 grudnia 2013

Dziesięć

Kolejny miesiąc minął, to już 10 od kiedy ich nie ma.

Dziś, muszę przyznać, jest inaczej niż każdego poprzedniego miesiąca w ten dzień.
Nie pozwalam już sobie na spazmatyczny płacz rozpaczy, choć może i nie mam na niego ochoty ostatnio.


Ostatnio w necie dość popularny stał się filmik małego Warda Milsa
Oglądając ten filmik z jego pierwszego roku, nie da się powstrzymać łez,
Tymuś też był taki malutki... Tak bardzo tęsknie, tak bardzo żałuje że zabrakło nam trochę szczęścia
Może pozwolę dziś sobie na odrobinę marzeń jak by to było gdyby...

środa, 27 listopada 2013

Musisz wierzyć, ze to może się zdarzyć


"Musisz wierzyć, że to może się zdarzyć,
bo przecież gdzieś tam jest
ktoś kto też w to wierzy"


i chce wierzyć, że będę miała dziecko, zdrowe dziecko, że przyjdzie na świat za 7 miesięcy, nie wcześniej.

i wierzę, że to chłopcy zaczarowali i że oni wierzą w nas i w nasze serduszko które noszę pod sercem!

Nieustająco proszę ich o opiekę, każdego dnia też dziękuje im. Wiem że będą dobrym rodzeństwem.

piątek, 22 listopada 2013

Badania - powrót wspomnień

Znów wracają wspomnienia... rok temu, byliśmy po usg genetycznym w 12tc.
To wtedy po raz pierwszy załamał nam się świat. Załamał bardzo mocno.
Nasze dziecko było chore. Lekarze od razu to wiedzieli. Nie dawali nadziei.

Od tamtego USG każde kolejne były co raz to większą porażką, niewiele było zwracanej uwagi na naszego zdrowego syna, a i ja nie potrafiłam ze strachu patrzeć na monitor.
Ciągle ciężko mi uwierzyć, że teoretycznie zdrowym osobom przytrafiło się chore genetycznie dziecko.
Może gdyby Piotruś był zdrowy, dziś byłabym mamą na pełen etat z bliźniakami w domu.

Nie lubię zimy, nie lubie gdy robi się tak szybko ciemno. Nie zawsze mogę iść na cmentarz, a jak idę z mężem to nie to samo.
Brakuje mi tego czasu, gdy spokojna i nieskrępowana mogłam stać nad grobem i płakać, do woli płakać...

Teraz tylko w myślach co kilka chwil ich wspominam, i ciągle proszę o opiekę nad nami, o ukojenie nerwów, o szczęśliwe zakończenie...

sobota, 9 listopada 2013

Gdy inni są silniejsi

Nikt nie może tracić z oczu tego, czego pragnie - nawet kiedy przychodzą chwile, gdy zdaje się, że świat i inni są silniejsi. Sekret tkwi w tum by się nie poddać. Wszystkie bitwy naszego życia czegoś nas uczą. Nawet te, które przegraliśmy.


Chłopcy, opiekujcie się nami! [*][*]


wtorek, 5 listopada 2013

Dziewięć

Dziewięć miesięcy...
I nie potrafię już ubrać uczucia w słowa...
Nie potrafię opisać tego co czuję, gdy po chwilach gdy głowa zajęta jest pracą, nagle wszystko się przypomina, uświadamiam sobie po raz n-ty że 9 miesięcy temu o godzinie 11 zmarł mój syn...

Więc nie będę dziś nic pisać, jeszcze przez pare godzin skupię się na pracy, potem odwiedzę ich na cmentarzu by ostatecznie zaszyć się pod kołdrą, by wreszcie wylać te łzy, które już teraz usilnie próbują znaleźć swoje ujście.



„Gdyby na wielkim świecie zabrakło uśmiechu dziecka,

byłoby ciemno i mroczno,

ciemniej i mroczniej niż podczas nocy bezgwiezdnej i bezksiężycowej

– mimo wszystkich słońc, gwiazd i sztucznych reflektorów.

Ten jeden mały uśmiech rozwidnia życie.”

Julian Ejsmond

piątek, 1 listopada 2013

Inaczej

Dzień pierwszego listopada niby jak co roku, a jak bardzo inny...

W tym roku, musiałam poczynić przygotowania do tego dnia. 
W tym roku, nie byłam u dziadka w innym mieście na grobie
W tym roku stałam nad grobem moich dzieci...i nie potrafię opisać tych uczuć które mną szargały, co chwilę tylko przełykałam łzy, zmuszając się by nie wpaść w jakąś histerię. 

Wokół ludzie, uśmiechnięci, pełnymi rodzinami spotykają się nad grobami swoich bliskich a w mojej głowie myśli, że może Ci ludzie traktują te święto trochę jak okazję do spotkać towarzyskich? do spotkania rodziny, z którą widzieli się już dawno, i doszło do mnie że i ja, o ironio, jeszcze w zeszłym roku też tak miałam. 

Dziś to było zupełnie nowe doświadczenie, czas na wspomnienia 23 tygodni ciąży, czas na powrót myśli i marzeń, tych które miały się realizować razem z chłopakami, ale także czas na zadumę nad tym czy dobrze im w niebie, czy spoglądają na nas, czy mają nas w swojej opiece, czy rozrabiają wraz z całą Aniołkową bandą, czy dbają o siebie nawzajem, czy też tęsknią tak bardzo jak my, czy wiedzą jak bardzo ich kochamy...

Kocham, tęsknie, pamiętam i myślę 


środa, 23 października 2013

"Zostaną w naszych sercach..."



I chyba już to zaakceptowałam.
I z całą pewnością mam Ich w swoim okaleczonym sercu już na zawsze.
Ale i tak czasem jest tak źle...znów te same pytania, które jak zawsze zostają bez odpowiedzi...

Powyższe zdjęcie wynalazł mój mąż. Upublicznił je nawet na jednym z portali społecznościowych i cieszy mnie to, bo wyjątkowo rzadko daje znak że pamięta. Ot, taki "prawdziwy mężczyzna" który mocno i szczelnie zakopuje w sobie swoje smutki. Nie wyciąga ich by nie bolało, bo lepiej jak są schowane.
Ja bym chciała inaczej, chciałabym móc częściej rozmawiać z nim o tym co się stało, chciałabym czuć że jemu też ich tak bardzo brakuje, że tęskni równie mocno, że jemu też zawalił się świat, że czuje tą gorycz związaną z niespełnionymi marzeniami, które były tak blisko...


Przed rozpoczęciem pisania tego posta czytałam w necie artykuł  Zorki.
Z automatu a i trochę z przekory, by więcej ludzi znało ten problem kliknęłam "lubię to"

Ktoś napisał "głowa do góry" i co na to odpowiedzieć? normalnie odburknęłabym coś chamskiego, no bo co ty "ktosiu" możesz wiedzieć o mojej stracie, jak śmiesz pisać mi "głowa do góry"?
opamiętanie przyszło w odpowiednim momencie (dzięki Asiu!) i świadomość, że ten ktoś pewnie chciał dobrze, a to jedyny sposób w jaki potrafi to wyrazić.
Właśnie dla takich sytuacji rozmyślam nad pomysłem podrzuconym przez bliską mi osobę by zająć się tym zjawiskiem bardziej "profesjonalnie", by uświadamiać, by uczulać na popełnianie gaf, by uczyć jak radzić sobie z rodzicami po stracie, by pamiętać o utraconych dzieciach!

środa, 16 października 2013

15 października

Byłam wczoraj z wami, Tymusiu i Piotrusiu całym swoim sercem, duszą i ciałem...
Wczoraj nie trzeba było wiele by płakać.
Wczoraj znów byłam bardzo słaba.
Wczoraj znów po raz kolejny mój świat się rozsypał.




Kochane dzieci, cóż ja dla Was mogłam w tym szczególnym dniu? Nowe światełko, kwiatki na grobie? To tak niewiele, dla mnie zbyt mało, nie powoduje że czuję się lepiej...
Ciocia puściła dla Was baloniki do nieba - za co jestem jej bardzo wdzięczna. 
Babcia też pamiętała i odwiedziła Was. 
Niestety były też osoby, które zawiodły...


Jednak mam lekką radość w sercu że więcej osób o pamiętało o moich dzieciach, pamiętało też o mnie. Może to dzięki publikacji TEGO posta o rodzicach dzieci utraconych, cieszę się że zrobiłam coś jeszcze dla innych rodziców, którzy jak my stracili swoje dzieci. Jeśli choć kilka osób dowiedziało się więcej o problemach z jakimi muszą mierzyć się Aniołkowi to jest to bardzo dobra wiadomość. 
Trzeba o tym mówić, rozmawiać byśmy nie musieli odczuwać dodatkowego bólu jaki mogą nam sprawić inni ludzie...

niedziela, 13 października 2013

Bose stópki

To był dzień pełen wyzwań...
Dałam radę i jestem z siebie dumna - nie spłakałam się.
Trzymałam na rękach małego chłopca i czułam w sercu radość przeplataną z bólem.

Dni jak ten, chyba już zawsze będą miały odzwierciedlenie w mokrej od płaczu poduszcze... z czasem jednak, mam nadzieje, bedzie coraz lepiej, patrzenie jak rośnie mój chrześniak będzie sprawiało jeszcze większą radość - wkońcu miał być rówieśnikiem z moimi chłopakami

Cholernie mi ich brakuje... tak bardzo chciałabym móc ich przytulić, pogłaskać, pocałować w czoło i oglądać bose stópki...

wtorek, 8 października 2013

Tak wiele

Minął kolejny miesiąc,
jak to się stało, że nic tu nie napisałam?
zwyczajnie zabrakło czasu i mobilizacji by choć spróbować ubrać w słowa myśli krążące w tym czasie po głowie...

tak wiele wspomnień po raz kolejny przebiega przez głowę, znów te same pytanie- dlaczego? co zrobiłam źle? może mogłam nie jechać tym autobusem na tydzień przez porodem, może jednak mogłam wybrać innego lekarza?  może starać się bardziej by sie nie denerwować? może.. tak wiele niewiadomych

Tak wiele marzeń, niespełnionych marzeń, które mimo że niechciane to i tak zawładnęły moją głową. Marzenia o byciu w ciąży, marzenia o wyborze wózka i koloru pościeli, marzenia o wyborze przedszkola i szkoły, marzenia o nauce chodzenia i jeżdzenia na rowerze, marzenie o wróżce zębuszcze i o prezentach od Mikołaja...

Boję się, bo wspomnienia przywołują marzenia
Tak wiele marzeń - nie spełnionych...Dlaczego?

sobota, 28 września 2013

"Bo byłeś tylko małym brzuszkiem..."

Bo byłeś tylko małym brzuszkiem, nienarodzonym przez 4 miesiące i wtem wyrwanym do życia
i może byłeś potrzebny tam, ale my wciąż nie zdajemy sobie sprawy dlaczego







piątek, 27 września 2013

Rok temu...

Rok temu o tej porze wiedziałam już że jestem w ciąży...

Nie wiem czego pragnę bardziej, cofnięcia czasu czy wymazania tego wszystkiego z mojej pamięci?

Najbardziej bym chciała jednak cofnąć czas i zmienić zakończenie.

Czemu takie wydarzenia zmieniają postrzeganie całego mojego życia?
Czy chciałabym wrócić do "dawnej ja"? tej jeszcze z przed walki z niepłodnością?
Czy jednak nauczę się szanować siebie taką jaka jestem?

Dziś to nie jest dobry czas, dziś to nie jest dobry dzień....W sumie to każdy jest taki...
Szczęście dla mnie jest nie osiągalne tak samo jak gwiazda z nieba...

niedziela, 22 września 2013

Uśmiech

Czy można mieć nadmiar uśmiechów?
Choć może lepiej zapytać czy Aniołkowy rodzic ma jakiś limit radości?
Czy jeśli już zdarzą się uśmiechy, nieskrępowane tym poczuciem winy ze nie powinnny sie pojawiać gdy w sercu żal, to czy później muszą być okraszone łzami?
Łzami swobodnie spływającymi po policzkach, nieskrępowanych nawet niczyją obecnością... tak samo jak ten wczorajszy usmiech...

piątek, 20 września 2013

Ciężko...

Nie czuję się dobrze...wszystko odbieram zbyt emocjonalnie, za dużo się dzieje... potrzebuję więcej spokoju...

Za dużo biorę do siebie, bo to chyba chore by nie spać po nocach rozmyślając o tym co powiedzieć koleżance, która zawiodła... która obrażona, nawet nie pamiętam na co, na mnie tak bardzo, nie schowała urazy do kieszeni po śmierci moich chłopaków, nie zainteresowała się, nie zadzwoniła - ciągle pielęgnując chyba tą swoją urazę którą wyrobiła sobie w stosunku do mnie: rozhisteryzowanej, napakowanej hormonami i myślami o chorobie dziecka dziewczyny...

To mnie rujnuje, że ktoś musi to przeżywać, że kolejna dziewczyna z bardzo wyczekiwanej i wystaranej ciąży przeżywa to co ja, niespełna rok temu. Że kolejnej osobie kończy się świat, że nie ma żadnych możliwości by zrobić cokolwiek, że tylko trzeba czekać i 'mieć nadzieje' ...kiedy tej nadziei tak bardzo brak...
Sytuacja wydusiła ze mnie ukryte wspomnienia i dla mnie nagle znów była połowa listopada zeszłego roku a ja dowiedziałam się właśnie że jest duże prawdopodobieństwo że dziecko noszone pod moim sercem będzie nieuleczalnie chore. Tych chwil, tego okropnego czasu oczekiwania nie da się opisać, tego bólu rozpaczy i bezsilności nie chcę nigdy więcej poczuć...

Czemu nie można tak po ludzku ucieszyć sie z czyjejś ciąży? czy to już tak będzie że uczucia jakie będą się pojawiać w takich momentach to będzie radość pomieszana z nutką zazdrości i ogromnym strachem?  czemu mimo tego strachu chęć by poczuć jeszcze raz delikatne kopniaki w brzuchu jest taka silna?

Czasem są takie dni, że jest tak ciężko... tak ciężko jest mi się podnieść po kolejnym upadku spowodowanym nagłym powrotem wspomnień i myśli... może kiedyś przyjdzie taki dzień że faktycznie już się nie podniosę? może wtedy spotkam się z chłopakami? Chciałabym...

środa, 11 września 2013

Żal

Jestem na izbie przyjec jednego z warszawskich szpitali.
Trzymam sie, nie daje sie przytłaczajacym myślom, każdy szpital i już zawsze bedzie mi sie źle kojarzył. Wokół mnie same ciężarne, radosne, uśmiechnięte, nawiązuja ze soba kontakt, rozmawiają o ciążowych dolegliwościach - ja sie trzymam! zaczytana w książce staram się nie zwracac uwagi na te kobiety - myślę sobie, bo i po co zadręczać się tym?
Aż nagle, wchodzi ratownik medyczny, prosi by otworzyć mu drzwi, za nim idą kolejni którzy przewożą inkubator a w nim malutkie owiniete kocykiem dziecko...
Spojrzałam drugi raz, dziecko się poruszyło, machało rączkami i nóżkami.
I tu slończyła sie moja silna wola, łzy popłynęły zupełnie bez kontroli, nagle przed oczami mam widok mojego malego Tymka a w sercu ogromne ukłucie żalu, rozpaczy...

Ostatnio długo nie mogę zasnąć, wspomnienia z przed roku wbijają się w moją głowę...
Rok temu już byliście, wprawdzie na szkiełku jeszcze, ale byliście...

czwartek, 5 września 2013

Nie da się..

Kolejny piaty dzień, kolejnego miesiąca.
Znów odliczanie, że ich nie ma a mieli być!

Nie da się zapomnieć, w natłoku ogromu spraw, angażującej pracy, chronicznego niewyspania, odpychania tych myśli przez większą część doby - nie da się zapomnieć...

Te wspomnienia krążą, zbierają się w chmurę nad moją głową by tylko wtedy gdy stanę nad grobem, mogły przerodzić się w deszcz moich łez...

Dziś znów zadałam sobie pytanie: jak by wyglądało nasze życie? Tylko tym razem zadałam je głośno, na tyle głośno że mąż odpowiedział mi z delikatnym rozmarzonym uśmiechem na twarzy ze z całą pewnością było by przewrócone do góry nogami. Odpowiedziałam ze nie, ono teraz jest przewrócone bo miało być inaczej, bo chłopców nie ma... A my i tak każdego dnia wstajemy i jak roboty odpychamy wspomnienia i żale by wykonywać swoje obowiązki.

Staram sie nie rozmyślać o tym "co by było gdyby..." to mnie rujnuje, chwieje całą mną i tylko milimetry powodują że się nie przewracam po raz kolejny...

Chciałabym żeby wszystko było inaczej, chciałabym nie mieć tego bagażu doświadczenia, chciałabym znów częściej się uśmiechać bez tego żalu w sercu, który tak często mi towarzyszy, chciałabym mieć ten swój normalny świat z dwójką małych chłopców...

czwartek, 22 sierpnia 2013

Mama?

Koleżanka napisała o mnie "mama"... Mama która straciła swoich synków...  Łzom nie ma końca a w głowie przemyślenia...

Czy mam prawo nazywać siebie mamą?
Jestem nią?

Tylko przez niecałe 23 tygodnie nosiłam w sobie dzieci, a i przez ten czas nie byłam dla nich zbyt dobra... dużo się denerwowałam, płakałam, nie rozmawiałam z nimi, nie przytulałam...
Tak wiele żalu mam do siebie za ten stracony czas...

Więc czy mogę nazywać się mamą?
nie tuliłam swoich dzieci, nie karmiłam ich, ani razu nie przebrałam, teoretycznie mogłam przespać wszystkie noce, nie zamartwiałam sie katarem czy gorączką, bolącym brzuszkiem, kolką czy wysypką...
ale też nie "gugałam", nie rozbawiałam, nie usłyszałam śmiechu, jak woła że jest głodne i jak mówi do mnie "mamo"...

Ale ja czuję się Mamą! Wyjątkową Mamą...- bo Aniołkową

Bo kocham swoje dzieci nad życie, jak każda Matka!


środa, 21 sierpnia 2013

"Nothing is like it seems, Turn my grief to grace..."

Muzycznie....



"I'm on my knees
Only memories
Are left for me to hold

Dont know how
But Ill get by
Slowly pull myself together


Theres no escape
So keep me safe
This feels so unreal

Nothing comes easily
Fill this empty space
Nothing is like it seems
Turn my grief to grace


I feel the cold
Loneliness unfold
Like from another world

Come what may
I wont fade away
But I know I might change

Nothing comes easily
Fill this empty space
Nothing is like it was
Turn my grief to grace

Nothing comes easily
Where do I begin?
Nothing can bring me peace
Ive lost everything
I just want to feel your embrace
"

sobota, 3 sierpnia 2013

Sześć...

6 miesięcy...
Nie tak miało być...nie tak...

Ktoś powiedział - ten czas tak szybko leci...
ja z jednej strony czuję, jak by minęła już wieczność - tak dawno czułam delikatne kopniaki w brzuchu...
a z drugiej strony czuję, jakby to wszystko wydarzyło się wczoraj - tak wyraźnie pamiętam wszystko pierwsze skurcze, durną lekarkę na izbie przyjęć, łóżko z którego ciągle kazali się podnosić bo nie mogli podłożyć drewnianych klocków do pochylenia go, pamiętam lekarza który mówi że nie jest dobrze, to uczucie kiedy odeszły wody i mój krzyk na cały oddział, pamiętam każdy jeden zastrzyk, każdą jedną kroplówkę i widok telefonu na którym minutnikiem odliczałam czas pomiędzy skurczami, pamiętam lekarza który powiedział "jeszcze dziś pani urodzi", pamiętam jak prysła cała moja nadzieja, cała moja siła na walkę.
Pamiętam ból porodu, porodu po którym nie mogłam przytulić swojego dziecka, po którym nie usłyszałam jak płacze, pamiętam szybkie pytania o chrzest i słowa lekarki że "nie ma szans".  
Pamiętam bezsenną noc, na proszkach uspokajających i sennych, pierwszą swoją myśl po przebudzeniu "czy przeżył noc", spotkanie z psychologiem podczas którego weszła lekarka i mówi "tak mi przykro, Tymek nie dał rady".
Pamiętam swój nieprzytomny powrót do domu, dni które się zlewały na płaczu i śnie, pamiętam męża który pomagał mi się wykąpać bo sama nie dawałam rady, dzień pogrzebu, i te okropne poranki kiedy po śnie, który dawał chwilę wytchnienia znów wszystko wracało.
Jednak najbardziej pamiętam tą bezradność na widok dziecka w inkubatorze, strach i ból niemożności przytulenia i dotknięcia dziecka...


Pamiętam, choć wolałabym zapomnieć o tych chwilach... by nie bolało...
Chciałabym tylko mieć więcej dobrych wspomnień....

Łzy wiąż napływają do oczu na wspomnienie o Was...
Wciąż jest to ostatnia i zarazem pierwsza myśl w mojej głowie...
Ból może stał sie mniejszy ale tesknota juz zawsze bedzie taka sama

Tęsknie...

poniedziałek, 15 lipca 2013

Co słychać?

Jak odpowiadać na pytanie "co u Ciebie słychać?"...

Co ja mogę powiedzieć? to że nic nie słychać?
Chcąc być szczerą musiałabym odpowiedzieć że, jest byle jak!
Że ledwo co odbije się od dna tylko po to by za chwile zatopić się w mule jeszcze głębiej!

A taka odpowiedź zawsze spowoduje konsternację, krępującą ciszę i po tym czuję się jeszcze gorzej...
Istnieje wysokie prawdopodobieństwo że rozmówca nie zapyta ponownie...

Jak odpowiadać na pytanie "Jak sie czujesz?"

Nie czuję!...nic oprócz bólu rozrywającego serce na każdą myśl o nich!
Czuję złość i żal do świata, że zgotował mi taki los!
Czuję łzy w oczach na widok innych dzieci!
Czuję pustkę w swoim życiu!
Czuję się niepełna, naznaczona już do końca życia!

Chcąc być szczera odpowiem, że czuję się tak podle, że chyba lepiej nie pytać - a to spowoduje --> patrz wyżej.

Teraz najprostszą odpowiedzią na zadane pytania "co słychać, jak się czujesz" należy jak najprędzej odpowiedzieć że dobrze i odbijając pałeczkę zapytać "a co u Ciebie?"



Czy ja jeszcze kiedyś będę pasować do tego świata?


czwartek, 4 lipca 2013

Nie chce!

Nie chce tu wracać, ja nawet nie lubię tego bloga...
Bloga, który bądź co bądź skutecznie pozwala mi zrzucić z siebie ogrom ciężaru, jest miejscem do którego zawsze i w każdym momencie zwracam się a on przyjmuje wszystko co chce powiedzieć... 
Ale go nie lubię, bo to oznacza że jest jeszcze tak dużo tych dni kiedy płacz zalewa mi oczy, kiedy muszę z siebie to wyrzucić - bo to jedno z bardzo niewielu możliwości, które "chcą mnie wysłuchać..."


Dziś mija kolejny miesiąc, już piąty...
Tymek dziś kończyłby 5 miesięcy
za pare dni minie już 6 miesięcy jak Piotruś odszed...

a to wszystko ciągle jakby zdarzyło się wczoraj... wciąż widzę malutenkie, sine usteczka mojego syna... widzę jego maluteńki zadarty nosek, włoski na całym ciele


Dziś pewnie wspólnie psocicie w niebie, zerkacie na nas i, mam nadzieje, macie nas w swojej opiece! 


poniedziałek, 1 lipca 2013

Jak to jest?

Jak to jest...czemu czasem jest tak ciężko? czemu tak ciężko jest zatrzymać łzy na widok małych chłopców? jak zatrzymać wyobraźnię, by nie rozpędzała się tak daleko? bym w swojej głowie nie widziała obrazka z naszego życia - które mogłoby być - a już nigdy nie będzie?

Jak to jest..., że podczas trwania całkiem przyjemnego spotkania ze znajomymi nagle zgada się matka z matką i wtedy już cała uwaga skupia się tylko na dzieciach? czemu wtedy jest mi tak źle? czemu czuję się wybrakowana? i czemu nagle znów mimo dobrego nastroju wpada się w ogromny dół?

Jak to jest..., że na spotkaniu rodzinnym przy stole rozmawia się o osobach które zmarły ale nikt nie wspomina moich dzieci? czemu (z dużym prawdopodobieństwem) rodzinie łatwo rozmawia się na mój temat - za moimi plecami a przy mnie udają że nie ma tematu? czemu boją się poinformować oficjalnie o kolejnej ciąży w rodzinie tylko ze względu na mnie? czemu po tym czuję się jeszcze gorzej? jakbym była wielką przeszkodą i z całą pewnością było by lepiej jakby mnie nie było?

Jak to jest..., że mnie nikt nie zapyta czy tęsknie, nie zapyta o zdjęcie? czemu nikt nie zaproponuje że chciałby ze mną odwiedzić chłopców na cmentarzu? 

Jak to jest..., że kobieta z 4 miesięcznym dzieckiem karmionym piersią nie docenia tego co ma i pali papierosy? czemu dziewczyna która jest w ciąży ( o której w czystej torii ja nie wiem) też pali i nie dba o siebie?

Jak to jest..., że ludziom tak ciężko jest wykazać się odrobiną empatii? przekazania choćby poprzez chwycenie za rękę że się jest obok? że można na tego kogoś liczyć? czemu mi płaczącej łatwiej powiedzieć "spróbuj się wziąć w garść, przezwyciężyć to" niż "jest mi tak przykro, płacz wtedy kiedy czujesz że potrzebujesz i jak długo tylko chcesz"? jak powiedzieć do krwawiącej rany by krew przestała lecieć? jak powiedzieć sercu nie płacz?

Jak to jest..., że ciągle ktoś krytykuje moje zachowania, mówi mi jak powinnam a jak nie powinnam się zachowywać? czemu nie potrafi wybaczyć mojego wybuchu złości? czemu mam wrażenie że cokolwiek robię to zawsze jest źle? czemu nie opuszcza mnie uczucie, że nie powinnam tu być?  że nie pasuję już do tego świata?

Jak to jest..., że wszystko to sprowadza się do jednego wielkiego histerycznego płaczu nad grobem moich dzieci? Czemu ich tu nie ma, przecież wszystko byłoby wtedy o wiele prostsze...








Piotrusiu w sobotę miałeś swoje pierwsze imieninki, tylko babcia pamiętała i dostałeś od niej piękne kwiatuszki! Mam nadzieje że wspólnie z bratem i Aniołkową Bandą spędziliście miło czas!

poniedziałek, 24 czerwca 2013

"... i powiedz czemu tak mi jest, że tylko siąść i płakać..."

Coraz mniej mnie tu... nie wiem czy to dobrze czy źle, co to oznacza? bo przecież na pewno nie oznacza że zapomniałam, może zwyczajnie mam mniej czasu na pisanie?
Czy to że  myślę o tym że jest mnie tu mniej oznacza, że chcę zmusić siebie by myśleć o tym więcej?
Jeśli mam być szczera to wole jak jest tak jak teraz, to i tak ciągle we mnie jest ale tak jakoś boli mniej...

Niemniej, nie zmienia to faktu, że chłopcy są ostatnią myślą z jaką kładę się spać i pierwszą z jaką się budzę... 


i kiedy już myślałam że faktycznie jest lepiej, że radzę sobie z dziećmi innych osób, że nie płaczę już tak dużo na cmentarzu udając twardą dla moich dzieci i wystarczyło jedno wspomnienie i prawdopodobnie niechcianej ciąży u mojego kuzyna a znów boli tak bardzo jakby ktoś na żywca rozdrapał gojącą się ranę...

a na tapecie znów Edyta Geppert  - zamiast

"... i powiedz czemu tak mi jest, że tylko siąść i płakać..."

niedziela, 16 czerwca 2013

Kochać...

Kochać można nie wiedząc o tym, bo jak wytłumaczyć miłość do kogoś nie poznanego.
Stracić można miłość w pełni jej nie zaznawszy, gdy odchodzi zanim się pojawi.
Jak wytłumaczyć tęsknotę za niepoznaną jeszcze istotą, oczekiwaną lecz nie daną...




ulubiona... tak idealna...tak smutna

"...In my heart you live on
Always there, never gone
Precious child, you left too soon
Tho' it may be true that we're apart
You will live forever... in my heart..."

wtorek, 4 czerwca 2013

Mieliśmy...

Wczoraj zrobiliśmy pomnik dla chłopców...
Taki prezent na dzień dziecka...
to okropne, że tylko tyle im mogę dać, nowy znicz i kilka kwiatków...


Wczoraj był mój planowany termin porodu...
Wiem że chłopcy byli by już z nami, w dwóch łóżeczkach, nowo pomalowanym i zaprojektowanym przez jedną z cioć pokoju, mielibyśmy już swoje wzloty i upadki karmieniowe, kupkowe i wszystkie inne te, które przytrafiają się młodym mamom..

Ale mieliśmy być razem, a teraz czuję że rozpada się wszystko...

Chłopcy, dziękuje Wam że podesłaliście mi trochę siły by przeżyć jakoś te dni...

sobota, 1 czerwca 2013

Dzień dziecka - w niebie...

Jest tak źle, przytłaczająco, smutno...
Ze wszystkich sił staram sie nie myśleć o tym że to miał być pierwszy dzień dziecka, króry mieliśmy spędzić razem...
Nie chce, nie mogę zapędzić sie ponownie w myśli dlaczego tak się stało, co zrobiłam źle, że to nie tak przecież miało być...

I mimo że nie chce, to i tak tam jestem...

Kocham Was moje dzieci, mam nadzieje ze miło spędziliście ten dzień dzisiaj w niebie...

niedziela, 26 maja 2013

Dzień Aniołkowej Mamy...

Będę dziś z Wami chłopcy, będę bardziej niż zawsze...
będę rozmyślać jak by to było, ile słodkich buziaków dostałabym od Was w tym dniu, o laurkach narysowanych w przedszkolu lub z pomocą taty, o tych dniach matki kiedy bylibyście już nastolatkami i w pośpiechu przyszlibyście z podwórka by życzyć wszystkiego najlepszego...

Przytłaczające jest, jak wiele zostało nam odebrane...


Czekam na ten powiew spokoju, czekam na tą myśl co mnie ukoi...

Kocham Was i tęsknie każdego dnia coraz mocniej!

czwartek, 23 maja 2013

Wielki Smutek

"Drobne rozrywki, [...] były mile widzianym, choć krótkim wytchnieniem od uporczywej obecności stałego towarzysza, Wielkiego Smutku, jak go nazywał.
[...] Wielki Smutek osiadł na jego ramionach jak niewidzialna kołdra. To brzemię zasnuwało mu mgłą oczyy, przygniatało plecy. Nawet wysiłki żeby je zrzucić, były wyczerpujące, jakby jego ręce ugrzęzły w wyblakłych fałdach rozpaczy, a on sam stał się jego częścią.
Jadł, pracował, kochał, śnił i bawił się w tym ciężkim odzieniu, garbił się, jakby nosił ołowiany płaszcz, codziennie brnął przez życie z przygnębieniem, które ze wszystkiego wysysało kolor.
Czasami czuł jak Wielki Smutek powoli zaciska sie wokół jego piersi i serca niczym zwoje boa dusiciela, wyciska mu łzy z oczu do ostatniej kropli [...]"

Fragment książki "Chata" William P. Young

wtorek, 21 maja 2013

Nie słychać... nic nie słychać

Najbardziej gorzka w naszym dzisiejszym smutku jest pamięć o wczorajszej radości - Khalil Gibran

Nie słyszałam... płaczu swojego dziecka...
nie widziałam choćby nieświadomego uśmiechu...
nie czułam go tak jak bym chciała, bo przytulić go mogłam - ale już wtedy nie żył...

15 tygodni... czas pędzi a ja bardziej tęsknie, za tym co było, za tym co mogło być...
Jest tak smutno, ciężko, tak bardzo tęsknie, tak mi przykro i ciągle przytulam telefon ze zdjęciem mojego dziecka...

Nie tak miało być, skąd ta ogromna niesprawiedliwość...
wróciłam do pracy a na dniach dostanę wypowiedzenie...podobno nie kopie się leżącego a ja ciągle obrywam po nerach...



Już chyba nie mam siły się czołgać, chce zniknąć na trochę, przeczekać ten czas...

piątek, 17 maja 2013

Kilka metrów pod ziemią

Jestem w dole... w ogromnym, zimnym, potwornym dole...tak jakbym leżała razem z moimi chłopcami... tylko że ja się ruszam, ja chodzę, pracuję, jem i z całych sił walczę... walczę by nie poddać się tym złym emocjom...
Budzę się każdego dnia z myślą, że dziś to już będzie lepiej, że w końcu się coś zmieni...
ale to nieprawda... nic się nie zmienia, ciągle tak samo i nieustannie boli, a ja udaję przed wszystkimi że jest lepiej, że już potrafię się uśmiechać, że mimo wszystkich przeciwności prę do przodu!

I tylko stojąc nad grobem Tymka i Piotrka jestem sobą, nie muszę wstydzić się swoich łez i fatalnego samopoczucia... nie wstydzę się swojej słabości i tego że każdego dnia proszę ich by nam pomagali, by opiekowali się nami - chociaż to MY powinniśmy opiekować sie nimi...

Forumowy wątek mam majowo-czerwcowych zaczyna się rozpakowywać, ja miałam być wśród nich...Już wiem jak bardzo ciężki czas przedemną, a jeszcze nawet nie dotarłam do połowy...
Chyba nie pozostaje mi nic innego niż czekać aż dobiję do dna mojej rozpaczy, żalu, tęsknoty i bezsilności... może wtedy uda mi się jeszcze raz odbić i wypłynąć, choć trochę...

sobota, 4 maja 2013

Gdyby... 3 miesiące

Gdyby...  Gdyby żył Tymek to dziś miałby 3 miesiące...
Gdyby Piotruś nie był chory, to razem by pewnie byli jeszcze po tamtej stronie brzucha...
Gdyby byli z nami, nie wylewałabym dziś swoich łez...
Gdyby byli, nie zazdrościłabym... nie płakałabym ze swojej bezsilności i złości na los, na wieść o urodzeniu się syna mojej koleżanki...
Gdyby byli, nie straciłabym sensu życia...

Wczoraj spacerowaliśmy, dookoła rodziny z dziećmi: na rowerach, w zoo, na lodach, pączkach czy jeszcze w wózku... a my? my tak potwornie nudni, bez celu, bez wiary, z łzami w oczach spoglądamy na innych i boimy się choćby marzyć o takim obrazku nas za parę lat... i mąż mówi mi, że widocznie nie jest nam dane zostać rodzicami... i to tak bardzo boli...

ja już nie mam marzeń, nie mam planu na życie... jestem w tym samym punkcie co 3 lata temu, tylko bagaż doświadczeń się zmienił, powiększył i bardziej mnie obciążył...

Znalazłam na dlaczego.org.pl wiersz ku pokrzepieniu:

"Nikt nie potrafi powiedzieć dlaczego...?
Do bram niebieskich zapukało dziecię, wiedząc że nie ma go już na świecie
Po twarzy łezki jego spływały i szeptał przy tym ..."Ja chce do mamy"
Czy tak naprawdę stać się musiało? - w główce zadawał sobie pytanie
Nagle bramę otworzył Stróż Anioł Jego i głośno powiedział "Nie płacz kolego
Troszkę pobędziesz tu z nami i wkrótce spotkasz się z rodzicami"
Dziecię spojrzało na stróża swego, wciąż nie mogąc pojąć DLACZEGO...
Bardzo chciało wrócić do mamy i nie przechodzić przez próg tej bramy
Anioł wziął wtedy dziecię na ręce i pokiwał głową jakby w podzięce
coś mu wyjaśniał, tłumaczył Dlaczego, mówił tak cicho by nikt nie słyszał tego.
Po krótkiej chwili dziecię na niego spojrzało, przetarło oczka, płakać przestało
Wtuliło się mocno w Anioła ramiona szepcząc do ucha... "Chodźmy do Boga..."
Gdy przechodzili przez wielką bramę dziecię spojrzało jeszcze przez ramię.
Pomachało rączką na pożegnanie swojej jedynej, najdroższej mamie.
Gdy się wrota za nimi zamknęły, synek wyszeptał jeszcze te słowa...
"Każdego dnia przychodził tu będę, by was powitać kochani rodzice,
Będę się modlił za Wami do Boga, by nigdy więcej nie spotkała Was trwoga.
Za mnie kochajcie moje rodzeństwo i pielęgnujcie swoje małżeństwo,
Chociaż Wam nigdy nie powiedziałem - Kocham Was Bardzo - ( a tak bardzo chciałem) "
I zanim Anioł się zorientował, dziecię zasnęło w jego ramionach ze smutną minką, słonymi łzami, bo będzie tęsknić za rodzicami... "



Dziś nic nie jest ważne, nic nie ma znaczenia, nic mnie nie cieszy...
i tylko kot coś jakby czuł, bo więcej się przytula...

wtorek, 30 kwietnia 2013

Dlaczego...

Dlaczego mnie to spotkało?
te myśli ciągle i ciągle wracają... jak bumerang - co tylko je odgonię to i tak wrócą... ZAWSZE wracają :(

Czy jestem bardzo złym człowiekiem? czy coś źle robiłam w swoim życiu że teraz nie mogę zaznać choć odrobiny spokoju? czy te myśli będą dręczyć mnie już zawsze?

Dlaczego śnią mi się straszne rzeczy? czemu muszę wstawać z jeszcze cięższą głową niż się kładę?
Co moja podświadomość próbuje mi powiedzieć? czy to nie koniec złych rzeczy które do mnie przyjdą?
Czemu znów muszę się bać? obdzwaniać najbliższych by spytać co u nich i ostrzec - by uważali na siebie, bo kto wie - może sny są prorocze?

Dlaczego mój organizm robi mi takiego psikusa? to już 34 dc i mimo że nie ma możliwości by to było TO, to jednak moje myśli krążą wokół tego... boję się nawet w myślach to wypowiedzieć, boję się rozczarowania ale też boję się że może, jakimś cudem....?
Już! powiedziałam to "głośno" - czyli za chwilę gdybanie się skończy... zawsze tak było... czemu teraz miałoby być inaczej?

Zamówiliśmy pomnik dla chłopców... ulżyło mi... wierzę że wybrałam najlepiej z miłością, czułością i ciągle ogromną tęsknotą...

Gdyby nie fortuna, która zakręciła kołem i rozdała mi złą kartę życia dziś byłabym na finiszu, moje największe marzenie niedługo miało się urealnić... Dlaczego tak się nie stało??



piątek, 19 kwietnia 2013

Rozmowy albo ich brak...

"Osieroceni rodzice borykają się z poczuciem przegranej, z przeświadczeniem, że cała ich przyszłość zawiera jedynie ból. I w pewnym stopniu mają rację. Ból niewątpliwie pozostanie integralną częścią ich życia. Strata dziecka nie zblaknie w ich pamięci ani we wspomnieniach. Z każdym dniem może natomiast stawać się coraz prawdziwsza, coraz bardziej bolesna. A osieroceni mogą znaleźć się w zamkniętym kręgu wypełnionym żałobą, do którego dopuszczeni zostają jedynie im podobni – kolejni osieroceni.
Rodzice utraconego dziecka często czują się osamotnieni, pozbawieni wsparcia najbliższych.
Zamykanie rodziców, którzy utracili swoje dzieci, w ochronnym kręgu milczenia, uniemożliwia im przejście pełnego cyklu żałoby. Pozbawieni wsparcia zapętlają się we wspomnieniach, irracjonalnie obwiniając się o śmierć ukochanego dziecka. Raz po raz wracają do wydarzeń, które poprzedzały zgon wierząc, że za którymś razem uda się dostrzec co zrobili nie tak.
Często po śmierci dziecka ni z tego, ni z owego ich świat staje się światem ciszy. I nie chodzi tylko o brak dziecka, które odeszło. Rozpada się także większość kontaktów, które do tej pory utrzymywali. Ich telefony milczą jak zaklęte, a znajomi i przyjaciele jakby zapadli się pod ziemię. Nie złożyli nawet kondolencji.
Rodzice zmarłych dzieci czują się więc potwornie samotni. Zostawieni samym sobie w najgorszym momencie ich życia.Dla opłakujących dziecko rodziców najlepsze co można zrobić, to przede wszystkim być przy nich. Nie warto tworzyć kwiecistych kondolencji. Nie one sa przecież najważniejsze. Lepiej zaoferować pomoc, dać do zrozumienia, że można na nas polegać, zadzwonić i po ludzku porozmawiać. Posłuchać i pomilczeć.
Wbrew pierwszym decyzjom i uczuciom, osieroceni rodzice potrzebują innych ludzi. Możliwość wygadania się, wypłakania na czyimś ramieniu lub pomilczenia wraz z drugą osobą jest dla nich często jedyną drogą prowadzącą do pozostawienia za sobą żałoby i odzyskania wewnętrznej równowagi”.

Powyższy tekst znalazłam na blogu jednej z  Aniołkowych Mam.

Trochę męczy mnie sytuacja, jak bardzo po wartościowali się nam znajomi...  z niektórymi nie mamy wcale kontaktu... ale może nie było go już wcześniej? pewnie tak, tylko może wtedy nie było to aż tak dokuczliwe...
Co jakiś czas, kiedy znika mój nastrój "niechcemisizmu" i "olewajtonisizmu" zastanawiam się ile winy jest we mnie...

Ostatnio, trochę "za pomocą" męża podczas jakiejś niewielkiej kłótni zrozumiałam, że to chyba zaczęło sie już wcześniej, że to niepłodność mnie zmieniła...
Według szanownego małżonka, działam jak tasak - ścinam ludzi...chociaż...może ma racje
Nie rozumiem ludzi, którzy na siłę próbują mi wmówić, że "będzie dobrze"...
zarówno w niepłodności jak i w mojej żałobie ja wiem, że NIE będzie dobrze, a taka gadka powoduje tylko moją frustrację więc od razu "ścinam" osobę wydającą taką opinię że przecież NIE będzie dobrze bo: (i tu wiele przykładów, kolejnych przeszkód i najważniejszy argument że ja już przecież ZAWSZE będę miała swoje dzieci w niebie a nie przy sobie!)
I tak to się odbywa na jeszcze inne, według mojej opinii, głupie odzywki, więc mąż ma trochę racji...potrafię "ściąć" ludzi... na swoją obronę dodam, że owe ścinanie nie występuje w przypadku każdej osoby.

Ale Ci, którzy doświadczają mojego ciętego charakterku powinni docenić, że zaliczam ich do grona bliższych znajomych i że staram sie być z nimi szczera, i szczerze mówię o swoich lękach, obawach i przykrościach tak samo jak mówiłabym o chwilach tych radosnych...
Szkoda tylko, że dla niektórych tak ciężko jest znosić żałobę rodziców po stracie...na tyle ciężko, że wolą wcale się nie odzywać...

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Ślady na piasku...

"Ślady na piasku
We śnie szedłem brzegiem morza z Panem
oglądając na ekranie nieba całą przeszłość mego życia.
Po każdym z minionych dni zostawały na piasku
dwa ślady mój i Pana.
Czasem jednak widziałem tylko jeden ślad
odciśnięty w najcięższych dniach mego życia.
I rzekłem:
“Panie postanowiłem iść zawsze z Tobą
przyrzekłeś być zawsze ze mną;
czemu zatem zostawiłeś mnie samego
wtedy, gdy mi było tak ciężko?”
Odrzekł Pan:
“Wiesz synu, że Cię kocham
i nigdy Cię nie opuściłem.
W te dni, gdy widziałeś jeden tylko ślad
ja niosłem Ciebie na moich ramionach.”

W związku z moim postanowieniem poprawy w sobotę udałam się do psychologa. Był to człowiek należący do stowarzyszenia psychologów chrześcijańskich, dzięki któremu na nowo uwierzyłam, że Bóg jest, że jest miłosierny, że wybacza wiele i że dzięki Niemu mam szansę spotkać się jeszcze z moimi dziećmi w niebie...

Kurczowo uchwyciłam się myśli spotkania z nimi, jest to coś co choć na chwilę daje ukojenie mojemu zbolałemu sercu, które tak potwornie krwawi z tęsknoty i rozpaczy...

Wizyta, możliwość wygadania się i wyznania swoich największych obaw i lęków podziałały na mnie trochę oczyszczająco, na tyle by ucieszyć się ze świecącego słońca i pokusić się o loda na Warszawskiej starówce...

wtorek, 9 kwietnia 2013

Dobrze że boli...

Wróciłam do pracy... zabolało...
nie tylko to, że w sumie nie wiadomo po co tu wróciłam, ale to, że powrót znów uświadomił mi  że to faktycznie koniec, że już nie ma ciąży, nie ma ubranek, zabawek i kołyski...że moje życie powinno wrócić już całkiem do normalności...

Ale cieszę się że jeszcze boli, że jeszcze mam łzy bo one pozwalają wierzyć że jeszcze coś czuję... Czas ciągle się nie zatrzymał a teraz pędzi jeszcze szybciej tylko ja czasem ciągle stoję taka zdziwiona tym pędem...

Wszystko dzieje się machinalnie, odruchowo, zadaniowo... każą wstać - wstanę, każą pracować - pracuję,
dla mnie to dobrze... bo sama ciągle nie potrafię podejmować decyzji, bo ciągle w tyle głowy mam by tylko skulić się w sobie i płakać...

Wkurzam się, gdy ktoś mówi mi że powinnam próbować być szczęśliwa... że muszę żyć dalej, że każdemu przydarzają się nieszczęścia ale trzeba wstać i iść dalej... ja nie chce... jeszcze nie teraz
Teraz czuję że muszę popaplać się w swojej rozpaczy, łzach... nie chcę być szczęśliwa... nie powinnam, bo Ich ze mną nie ma, nigdy już nie będzie, jak można mówić żyj dalej - kiedy moje życie się skończyło...

Na dziś Edyta Geppert - Zamiast

Cały tekst jest poruszający i tak oddający to co czuję...

"Ty, Panie tyle czasu masz,
Mieszkanie w chmurach i błękicie,
A ja na głowie mnóstwo spraw
I na to wszystko jedno życie
A skoro wszystko lepiej wiesz,
Bo patrzysz na nas z lotu ptaka,
To powiedz czemu tak mi jest,
Że czasem tylko siąść i płakać?

Ja się nie skarżę na swój los,
Potulna jestem jak baranek
I tylko mam nadzieję, że...
Że chyba wiesz co robisz Panie

Ile mam grzechów, któż to wie?
A do liczenia nie mam głowy,

Wszystkie darujesz mi i tak,
Nie jesteś przecież drobiazgowy
Lecz czemu mnie do raju bram,
Prowadzisz drogą taką krętą?
I czemu wciąż doświadczasz tak,
Jak gdybyś chciał uczynić świętą?

Nie chcę się skarżyć na swój los,
Nie proszę więcej niż dać możesz
I ciągle mam nadzieję, że...
Że chyba wiesz co robisz Boże

To życie minie jak zły sen,
Jak tragifarsa, komediodramat,
A gdy się zbudzę westchnę, cóż
To wszystko było chyba zamiast
Lecz póki co w zamęcie trwam,
Liczę na palcach lata szare
I tylko czasem przemknie myśl,
Przecież nie jestem tu za karę
Dziś czuję się jak mrówka,
Gdy czyjś but tratuje jej mrowisko
Czemu mi dałeś wiarę w cud,
A potem odebrałeś wszystko?

Nie chcę się skarżyć na swój los,
Choć wiem jak będzie jutro rano
Tyle powiedzieć chciałam Ci
Zamiast pacierza na dobranoc



czwartek, 4 kwietnia 2013

Powiedz czy jest raj...?

Wróciłam z urlopu...
Dla większości jest to czas odpoczynku od obowiązków, pracy, a dla mnie czas na... no właśnie na co?
na zapomnienie - przecież nie da się tego zapomnieć, na zaczęcie od nowa - czy to nie za wcześnie?
W każdym razie, udało mi sie odetchnąć trochę, trochę częściej się uśmiechać. Zrozumiałam co tak naprawdę oznaczały słowa, które do mnie kierowano by przeżyć żałobę po swojemu... Wiem że nie mogę powstrzymywać swojego płaczu, swoich rozmyślań i bólu, bo inaczej wracają - mocniej!

Najgorsze były te chwile, kiedy wszystko było dobrze i naglę zupełnie znikąd pojawiał się płacz, straszny i prawdopodobnie wymyślony ból w środku...wtedy gdy uświadomiłam sobie, że przecież chciałabym pokazać te wszystkie rzeczy chłopcom, by razem z nami obserwowali pływające wśród raf koralowych rybki, chciałabym by mąż uczył ich pływać, by biegali w rękawkach po ciepłej plaży, by po wyczerpującym dniu na kąpielach i zabawach zasypiali z uśmiechem na twarzy tylko po to by następnego dnia kontynuować nasze małe rytuały wakacyjne...

Często włączałam sobie piosenkę G. Markowskiego


i próbując sobie odpowiedzieć na pytanie czy jest raj zaczytywałam sie w książkę Todda Burpo "Niebo istnieje...naprawdę!"

Wywołało we mnie kolejne przemyślenia, raz uśmiech i nadzieje a raz przygnębienie u płacz...
Ale chcę wierzyć w niebo, to ułatwia mi życie bez nich...
Chcę wierzyć, że naprawdę jest jakieś życie po życiu i tam się zobaczymy... tam znów będę mogła ich przeprosić, ukochać i ucałować i nadrobimy to wszystko, czego nie udało sie nam dokonać tu na ziemi...
Pewnie to irracjonalne i naiwne ale pomaga...
Zastanawiam sie jeszcze tylko czy ja będę zasługiwała na niebo?czy wstawią się za mną? czy jak tam się spotkamy to oni nadal będą tacy malutcy? czy urosną? czy zrozumieją? wybaczą? czy ja będę stara? czy teraz ktoś o nich dba?

Dziś byłabym w 31 tc...
Dziś Tymuś miałby już 2 miesiące...
Jutro to już dwa miesiące jak lewituję z dnia na dzień, wypędzając te myśli by prędzej dołączyć do moich Aniołków...

Tymoteuszku, Piotrusiu - bardzo Was kocham! tęsknie bardzo mocno! Proszę wybaczcie mi te chwilę kiedy znów staram się żyć normalnie... To wcale nie oznacza że o Was zapominam... WY na zawsze już zostaniecie w naszych sercach, myślach, modlitwach...

piątek, 22 marca 2013

Does heaven have enough angels yet?

Dziś rano pojechaliśmy z mężem na cmentarz... okazuje się że nasi chłopcy będą mieli nowego sąsiada...

Ogarnęła mnie złość, żal, rozpacz...  jak widać byłam bardzo bezmyślna licząc na to, że obok chłopców nie powstanie kolejny grób... nie myślałam że tak wcześnie, w końcu mieszkam w małym mieście.
w związku z tym do głowy weszła mi piosenka:



"I sit silent
I sit mourning
I sit listless all the day
I've mostly lost the voice to speak
And any words to say except
Does heaven have enough angels yet? "


Uświadomiłam sobie, że właśnie dziś matka tego chłopca czy dziewczynki przeżywa jeden z najgorszych dni w swoim życiu! A ile jeszcze złych dni i wylanych łez ją czeka...

Oczywiście, w mojej głowie też wrócił ten dzień, obawa żę będą problemy z wydaniem ciałka Piotrusia, strach przed wejściem do zakładu patomorfologii, widok moich dzieci owiniętych tylko w pieluszki, włożonych razem w rożek. Owinęli ich tak, że twarzyczek nie było widać, zamiast tego były tylko obrazki święte, przedstawiające małe Aniołki... do trumienki schowaliśmy też drobne rzeczy, które były przeznaczone dla nich, pierwsze śpioszki, niedrapki czy czapeczki, a także mój test ciążowy...
Znów czuję tą niepewność, jak należy się zachować wśród ludzi, którzy przyszli pożegnać ich razem z nami, przecież nigdy nie organizowałam pogrzebu a i w swoim życiu nie byłam na wielu... jak zachować się kiedy będą mówić "moje kondolencje", bo przecież nie tak miało być...
Moje dzieci miałybyć ze mną, a jedyne co chciałam słyszeć to gratuluję, macie zdrowych i pięknych synów...

sobota, 16 marca 2013

Równowaga..

"Śmierć dziecka nieważne w jakim wieku - jest czymś tak nienaturalnym i niewłaściwym, że po takiej tragedii trudno na nowo odszukać sens życia. Nawet, gdy zaakceptuje się ten fakt i osiągnie w jakimś stopniu równowagę, radość na zawsze pozostaje niedostępna, jak wspomnienie wody w wyschniętej studni, niegdyś pełnej po brzegi, ale teraz skrywającej jedynie głęboki, wilgotny zapach dawnej obfitości..."
Dean Ray Koontz

Czy odzyskuję równowagę? Pewnie można tak powiedzieć... nie płaczę całymi dniami, myślę o powrocie do pracy, spotykam sie ze znajomymi i nie płaczę na widok ich dzieci a nawet mogę się z nimi bawić ukrywając w środku swój żal i łzy...

Jednak kiedy kładę się do łóżka a mąż już chrapie pozwalam sobie na rozmyślania i płacz...
Wpatruję się w zdjęcie Tymka i przyciskam mocno ręce do siebie... mam taki dziwny syndrom pustych rąk, które przecież powinny tulić dziecko...
Myślę o tym jak by to było, o tym że miałam jechać nad morze razem z drugą koleżanką ciężarówką, by nawdychać się jodu - ona właśnie tam jest;
Myślę o tym, że moja siostra która właśnie przyjechała z anglii miała przywieźć mi tyle rzeczy dla dzieci - a teraz juz nic nie potrzebuje..
Myślę w końcu o tych chwilach kiedy widzę swojego męża, który rozśmiesza i bawi się z dziećmi, kiedy bierze na ręce mała Zuzię, a ja obserwuje jego ramiona,  które z czułością obejmują tą małą królewnę i myślę wtedy, że znów będzie czekać mnie ta ciężka walka z niepłodnością i ogromny strach o dziecko po to, by pozbyć się syndromu pustych rąk, by wyjechać nad morze w ciąży, by ponownie osiągnąć cel... mieć dziecko... bo mój mąż będzie wspaniałym ojcem!

wtorek, 12 marca 2013

Terminacja - adopcja - akceptacja?

Od kilku dni moje wspomnienia wracają do naszego USG genetycznego 21 listopada.
W tym dniu runęły plany, marzenia, nadzieje: kończył się pierwszy trymestr, ryzyko poronienia zmniejszało się znacznie, mieliśmy zacząć informować wszystkich że w końcu i nam się udało, od tego dnia moja ciąża miała być książkowa, radosna, z czytaniem bajek, całusami od męża w brzuch, podsłuchiwaniem bijących serduszek i wyczekiwaniem na pierwszego kopniaka... 
Niestety, zamiast tego pojawiła się apatia, niedowierzanie, złość, agresja, wewnętrzny ból, którego za nic nie potrafię opisać i pytanie... czemu znowu my?

Pamiętam wzrok lekarki i jej pytania czy to ciąża naturalna i ile mam lat... czułam ten niepokój, aż powiedziała że jedno dziecko wygląda prawidłowo, ale drugie to jej się nie podoba... Na szybko wymieniała informację z ciocią - położną, słyszałam tylko "amniopunkcja", "za dwa tygodnie", "może umrzeć w każdej chwili" i "jeśli zdecyduje się urodzić"...
Wtedy przestałam być w ciąży, nie dotykałam brzucha - brzydziłam się go, nie mogłam nic jeść, chciałam jak najszybciej "pozbyć się problemu" i móc wrócić do swojego planu cieszenia się z ciąży. 
Na nic się zdały pocieszające posty wyszukiwane przez męża na forach, że zdarzają się cuda, że trzeba wierzyć - żadna z historii tam opisywanych nie była tak beznadziejna jak moja. Według mnie aż tyle markerów wady genetycznej nie mogło oznaczać cudu...

W kilka dni po badaniu, po popołudniu spędzonym na wyczytywaniu chorób jakie towarzyszom dzieciom z ZD, historiach smutnych - tych kiedy dziecko się rodziło i umierało po kilku dniach, do tych "radosnych" kiedy upośledzenie dziecka jest lekkie i ma szanse samodzielnie podróżować komunikacją miejską! podniosłam się do łazienki i szok - znów plamienie. W drodze do szpitala, uświadomiłam sobie ponownie, że jestem w ciąży z dwójką dzieci i z rękami złożonymi do modlitwy i przez łzy prosiłam Boga, że jeśli chce pozbawić mnie ciąży, to niech zabierze do siebie Piotrusia - naszego chorutka. Błagałam by Tymka mi zostawił, nie pozbawiał mnie ich obojga.
Na usg okazało się że przyczyna plamień jest nieznana ale dzieci mają się dobrze. Co czułam? Trochę żal, że jednak Bóg mnie nie wysłuchał, że nie naprawił dla mnie tego błędu ale i ulgę, że one ciągle są pod moim sercem...

Dni mijały, ból nie był mniejszy a łzy coraz większe... 2 dni po amniopunkcji znów plamienia - ta sama sytuacja i te same prośby wymawiane z wzrokiem skierowanym ku górze. Mąż mi mówił "przytul ich, dotknij tego brzucha by poczuli że jesteś" ale nic takiego się nie działo - nie potrafiłam się przełamać, nie chciałam się więcej przywiązywać...
Przestałam wierzyć że sytuacja się sama rozwiąże, po ostatnich wiadomościach po usg przestałam też wierzyć, że dziecko będzie zdrowe. Przestałam wierzyć, że niepełnosprawność umysłowa naszego dziecka będzie lekka - nam dobre rzeczy się nie zdarzają, dziecko pewnie miałoby głębokie upośledzenie.

Ciężko jest się zmierzyć z innością, ciężko zaakceptować inność przed nami stało takie właśnie zadanie! Zadanie wychowania dwóch chłopców, w tym jednego nieuleczalnie chorego, którzy nie będą rozwijać się jednakowo, jeden będzie wymagał ciągłej opieki lekarskiej - drugi  pewnie nie, jeden zacznie raczkować jak inne dzieci, drugi pewnie z kilkumiesięcznym opóźnieniem, jeden zacznie mówić "mama i tata", drugi nie wiadomo czy w ogóle będzie mówił, jeden pójdzie do normalnego przedszkola i szkoły, drugi do integracyjnego, jeden w odpowiednim czasie zacznie żyć na własną rękę, drugi już zawsze będzie uzależniony od nas...

Myślę o tym czasie, kiedy powiedziano nam że mamy opcje, możemy poddać się terminacji, możemy oddać dziecko do adopcji lub możemy zaakceptować tą inność, którą zesłał nam los.
Nikt, kto nie stał przed taką decyzją nie powinien się wypowiadać! pamiętam jak poinformowaliśmy najbliższych o naszych możliwościach - tak łatwo przychodziło im wydawać osądy, podejmować decyzję a to nie tak... to były nasze dzieci, daliśmy im życie, kochaliśmy od samego początku - a z drugiej strony skazywaliśmy siebie i naszego zdrowego syna na niepewność, inność, cierpienie i walkę o każdy dzień...

Dziś mając świadomość jak to wszystko się skończyło żałuję, że nie dotykałam brzucha kiedy mogłam, że nie przykładałam dłoni, nie czytałam im bajek,nie cieszyłam się z kopniaków, nie zrobiłam sobie nawet zdjęcia, nie poinformowałam całego świata...

Czasem mam wrażenie, że znów czuję kopnięcia Tymka po lewej stronie brzucha, wtedy przykładam czym szybciej rękę z nadzieją że je poczuję, ale znów nic takiego się nie dzieje. Dostaję obuchem w twarz. Ich już nie ma, są pod ziemią na zimnym i ciemnym cmentarzu i w naszych sercach już na zawsze...
A mi pozostał brak wiary we wszystko i to poczucie pustki, które za nic nie chce mnie opuścić...

niedziela, 10 marca 2013

Słoń i grupa wsparcia

Potrzebuję pomocy...
tak, już jakiś czas temu w przypływie chwilowego zdrowego rozsądku na to wpadłam
Wiem, że moje życie i tak już zawsze będzie wybrakowane, niepełne, smutne - ale muszę przestać mieć te złe myśli... muszę jakoś żyć!

Znalazłam informację o spotkaniu rodziców po stracie, starałam sie nie oczekiwać zbyt wiele, ale jakieś przemyślenia się po nim pojawiły...

Jako kolejni mówili mi, że nie powinnam zbyt wiele oczekiwać od ludzi - bo wszyscy są słabi i boją się mówić o moich dzieciach i o tym co czuję! są słabi i leniwi - bo nie chce im sie nawet trochę zaznajomić z tematem, jakim jest strata dziecka by móc później z nami rozmawiać normalnie!

Są znajomi, którzy chyba wmówili sobie że my nie byliśmy w ciąży, nie mamy dwójki dzieci, nie wybieraliśmy wózka, nie kompletowaliśmy wyprawki, nie pochowaliśmy ich na cmentarzu niedaleko naszego mieszkania i nie zastanawiamy się nad rodzajem nagrobka dla nich. Temat tabu. Cisza. Wtedy szybko sobie przypomniałam o wierszu:
"W pokoju jest słoń.
Jest ogromny, pękaty, trudno się obok niego przecisnąć.
Mimo to przeciskamy się rzucając "Jak się masz" i "Wszystko w porządku"...
I tysiąc innych banalnych pogawędek.
Rozmawiamy o pogodzie.
Rozmawiamy o pracy.
Rozmawiamy o wszystkim innym - tylko nie o słoniu w pokoju.
W pokoju jest słoń.
Wszyscy wiemy że tam jest.
Jest ciągle w naszych myślach
I widzisz, dla Ciebie to jest bardzo duży słoń.
Ale nie rozmawiamy o słoniu w pokoju.
Och proszę, wypowiedz jego imię.
Proszę, porozmawiajmy o słoniu w pokoju.
Jeśli porozmawiamy o jego śmierci,
Może będziemy mogli porozmawiać o jego życiu.
Czy mogę powiedzieć jego imię i nie odwracać wzroku?
Bo jeśli nie mogę, to zostawisz nas?
Samych... w pokoju...
Ze słoniem."

Więc teraz będę się starać nie oczekiwać od innych. Tylko rodzice po stracie nie będą traktować mnie jak wariatki, która zachowuje się nieodpowiednio, odstrasza ludzi i oczekuje niemożliwego.

Czy to znaczy że będzie mi lepiej? Na pewno nie, ale ciągle będę czekać na ten czas...

poniedziałek, 4 marca 2013

Wiosna przyjdzie i tak


Dzis po głowie chodzi mi tekst z jednej piosenki:

"Chociaż runął ci świat
Wiosna przyjdzie i tak..."


Jak sobie pomyśle ile radości dawały by mi pierwsze promienie słońca... gdyby się nie wydarzyło ..gdyby moje życie się aż tak nie spieprzyło! spacerowałabym ze słuchawkami na uszach z radosnymi, energicznymi piosenkami, uśmiechem na twarzy pokazując całemu światu mój brzuch!
A teraz... spaceruję, też ze słuchawkami w uszach, ale repertuar nie ten... z okularami przeciwsłonecznymi na nosie, ale nie na słońce a tylko po to by zakryć rozmazany od płaczu makijaż i czerwone oczy...

Dziś byliśmy w zakładzie kamieniarskim na pierwszej rozmowie w sprawie pomnika dla dzieci.
Jak to trudno jest decydować o czymkolwiek, kiedy wszystko Ci jedno czy w ogóle oddychasz jeszcze..
jak mam zdecydować o kamieniu, kolorze, wzorze nagrobka dla moich dzieci?
Boże, przecież ja wybierałam już wózek, łóżeczko, meblowałam pokój!!
Zmuszam się by wybrać najlepiej, by był wyjątkowy, bo przecież wszystkie decyzje dotyczące dzieci tak bym podejmowała: wnikliwe śledzenie różnych for, porównania, konsultacje.

Zatracam się, straciłam poczucie własnej wartości, zwątpiłam w Boga, w siebie, brak mi pewności siebie, nie potrafię podejmować żadnych decyzji i tak bardzo mam ochotę zamknąć się z czterech ścianach, nie wychodzić, nie spotykać się z nikim... zatracać się dalej...


niedziela, 3 marca 2013

Zbliża się...

Zbliża się... juz od kilku dni wyczuwam ten zbliżający sie ciężki okres 1 miesiąca od...od pójścia do szpitala, porodu, śmierci, pogrzebu...jakbym oczekiwała jakiegoś przełamania, zmiany, a przeciez nic sie nie zmieni...nie przestane odliczać dni, nie przestane liczyć w którym tygodniu ciąży bym była, nie zmieni sie cel każdego mojego wyjścia z domu, nie zacznę patrzeć z ufnością w przyszłość, nie zacznę znów żyć jak kiedyś...

Chyba nie ma we mnie poprawy, czas jakby nie pomaga, ciagle mam żal do wszystkiego dookoła
Straciłam to czego tak bardzo pragnęłam, w ciagu jednego miesiaca z czteroosobowej rodziny znów zostalismy we dwójke...

Mam żal że niektórzy traktują nas jak trędowatych...
a ja tylko chce od czasu do czasu porozmawiać o swoich dzieciach, o tej pustce, którą czuje teraz, chce opowiedzieć komuś jak bardzo TĘSKNIE
, a nikt mnie o to nie pyta...
chce opowiedzieć o tych chwilach, kiedy nie chce mi sie żyć....

czwartek, 28 lutego 2013

demot

Znalazłam dziś demota:

ja mogłabym tak cały dzień czekać aż coś się zmieni, albo żeby świat przestał istnieć wcale, jedyne co mnie podnosi to, to że czuję potrzebę by iść na cmentarz, by tam się wypłakać, przeprosić, pożalić. Potem dzień jest już jakby lżejszy, choć trochę...

Wczoraj koleżanka pokazała mi swojego nowo założonego bloga.
Blog o córce o jej pierwszych ząbkach, pierwszym uśmiechu i takie tam i nie było by w tym nic złego, jak to że ciężko mi się to czyta, mam świadomość, że nie wiem czy mi będzie dane kiedykolwiek zaobserwować pierwszy uśmiech mojego dziecka...
Mało tego druga koleżanka ( ta co jest w ciąży około miesiąc starszej jak ja) wrzuciła dziś zdjęcie swojego syna, które mieli zrobione na usg 4D, i nic w tym nie było złego, gdyby tak nie bolało...

Czemu nie może być więcej tych lepszych dni... dziś znów jestem rozsypana na kawałeczki, i nie mogę sie doprosić męża by w końcu wyniósł albo wyrzucił tą wanienkę dla Tymka którą kupiliśmy, która stoi na szafie i jak tylko podnoszę głowę z łóżka to ją widzę...


środa, 27 lutego 2013

Czas...

Mówią mi, że z czasem będzie lepiej... że nie zapomnę, ale oswoję ten ból...
Tylko kiedy to będzie?

3 tyg jak Tymek odszedł, a ja byłabym już w 26 tygodniu ciąży... Gdyby wszystko wydarzyło się te 3 tygodnie później, mój Tymuś miałby dużo większą szansę, by z nami zostać...

Kiedy przestanę to odliczać, kiedy przestane spoglądać na suwaczek, który odliczał mi dni, kiedy przestane zaglądać do wątku mam majowo-czerwcowych, kiedy przestanę robić rachunek sumienia, przestanę analizować swoje życie z nadzieją że znajdę odpowiedź na to co zrobiłam źle, kogo skrzywdziłam, za co tak zostałam ukarana

Czuje straszną pustkę, mimo że mam ludzi obok siebie to czuję się samotna...

niedziela, 24 lutego 2013

...i nie budzić sie wcale!

Każde przebudzenie ze snu jest dla mnie koszmarem... nagle wszystko znów sie dzieje a ja znów cierpie jak przypominam sobie o tym...

W kółko zadaję sobie pytanie, jak to możliwe że Ich już nie ma? jak to możliwe żeby tak szybko stracić to, o co tak długo się walczyło? jak to możliwe że to właśnie przytrafiło sie nam? jak to możliwe, że juz zawsze będę miała swoje dzieci w niebie a odwiedzać ich będę mogła tylko na cmentarzu?

W snach jest lepiej, w moich snach znów jestem w ciąży, szczęśliwa, nie czuję tej strasznej pustki, tego jakby wyrwal ktoś połowę mnie...

najlepiej by było nie budzić się wcale!

Wczoraj zaprosilismy do nas znajomych - taka próba życia w miarę normalnie.
Jedna kolezanka jest w ciąży okolo miesiąc starszej niż ja bym była... wspólnie z nią chciałam pochodzić na basen, zajęcia dla ciężarnych, z nią także konsultowałam wyprawkowe rzeczy. Dlatego dziś zastanawiam sie, czemu ja sobie to robię? patrząc na nią nie było w mojej głowie innego pytania, jak by to było gdyby sie nie wydarzyło, jakiej wielkości brzuch ja bym juz miała, o czym byśmy rozmawiały, ile uśmiechu bym miała na twarzy opowiadając jej o swoich zachciankach czy o kopniakach w brzuchu...
Wizytę koleżanki mocno odchorowałam płaczem jak tylko wyszli z progu mojego mieszkania...
I nic nie jest mi lepiej...

piątek, 22 lutego 2013

Jeszcze...

Znalezione w sieci...ale tak dokładnie oddaje moją pustkę, 
że chciałam się tym podzielić...

Jeszcze Cię nie utuliłam, do serca z radością,
Jeszcze się nie podzieliłam z Tobą swą mądrością,
Jeszcze Ci nie pokazałam siedmiobarwnej tęczy,
Jeszcze noska nie wytarłam, kiedy katar męczy,
Jeszcze Cię nie nakarmiłam śnieżnobiałym mlekiem,
Jeszcze Cię nie nauczyłam być dobrym człowiekiem,
Jeszcze Cię nie pogłaskałam po główce z czułością,
Jeszcze Cię nie otoczyłam troską i ufnością,
Jeszcze Ci nie zaśpiewałam na noc kołysanki,
Jeszcze Ci nie malowałam na święta pisanki,
Jeszcze Ci nie przekazałam jak szanować ludzi,
Jeszcze z łóżka nie ściągałam, gdy zadzwonił budzik,
Jeszcze Ciebie nie zabrałam, by zbierać kasztany,
Jeszcze wiele nie zdążyłam Synku mój kochany...

czwartek, 21 lutego 2013

Wracam, i wszystko wraca..

Wracam wreszcie do domu, po tygodniu spędzonym u siostry... na szczęście na ostatnie 3 dni dołączył do mnie mąż, gdyby nie on to zapewne przebukowałabym bilet i wróciła do domu wcześniej. Tydzień nie byłam na cmentarzu, nie wiem czemu mam poczucie że powinnam być tam codziennie...
Podsumowując, było całkiem ok, na pewno mniej płakałam a i nawet były chwile kiedy się śmiałam - szczególnie te po lampce wina, które po tych miesiącach działało na mnie wyjątkowo szybko. Wybraliśmy się nawet na diabelski młyn w liverpoolu i na, jak się ostatecznie okazało, całkiem spore zakupy.
Tylko zawsze po tych radosnych chwilach przychodziła z powrotem ta okropna myśl "jak mogę się śmiać, skoro straciłam swoje dzieci"...
Zastanawiam sie czy jeszcze bede potrafiła się śmiać, bez natychmiastowego wspomnienia Tymka i Piotrka, czy jeszcze moje oczy będą wesołe, czy nauczę się z tym żyć, bo nie mogę uwierzyć że to koniec, bo przecież tak niewiele brakowało nam do szczęścia...

poniedziałek, 18 lutego 2013

2 tygodnie

Tak, to juz dwa tygodnie.
Tymek miałby już dwa tygodnie,
Jutro minie dwa tygodnie jak Tymek nie żyje...
Po-pojutrze będzie dwa tygodnie od pogrzebu

Tak teraz wyglada moje życie, odliczanie dni: poniedziałek wspomnienie porodu, tego strachu i bólu
Wtorek wspomnienie ostatnich chwil z Tymkiem przy inkubatorze kiedy jeszcze oddychal przy pomocy tych wielu maszyn a potem kiedy był juz u mnie na rękach, malutki i bezbronny ciągle z zamkniętymi oczami, bo jego powieki nie rozwinęły się jeszcze na tyle by były rozdzielone.
I czwartek - wspomnienia z patomorfologi, moich dzieci ulożonych w malutkiej białej trumience i tej ogromnej pustki, którą czułam stojąc nad grobem...

Odkąd jestem u siostry jest mi trochę lepiej, nawet wychodze z domu połazić po sklepach. Na szczęście siostra umiejętnie oprowadza nas alejkami omijając te z rzeczami dziecięcymi... ale ja i tak wiem że one są... wtedy nachodzą mnie myśli "DLACZEGO" przeciez zrobilibyśmy wszystko dla naszych dzieci, oddalibyśmy wszystko, staralibyśmy sie być najlepsi jak tylko potrafimy...
Życie jest niesprawiedliwe...

piątek, 15 lutego 2013

Tears in heaven...

Pisząc tego posta jestem wlaśnie w samolocie, w drodze do siostry w UK.

W tle leci Eric Clapton z Tears in heaven... i ja płacze, na samą myśl o tym ze jestem troszkę bliżej moich Aniołkow...

środa, 13 lutego 2013

Kilka słów wyjaśnienia

Nie wiem, czy to nie za późno, jednak napiszę kilka słów wyjaśnienia, skąd ja się tu wzięłam...
Od prawie trzech lat jesteśmy małżeństwem, od tego czasy staraliśmy się o dziecko, z niepłodnością jestem "na Ty", znamy się już chyba całkiem dobrze...

27.09.2012 roku po ciężkim cyklu zrobiłam badanie BetaHCG - wynik pozytywny - dość wysoki. Później okazało się, że będą to bliźniaki!
Zaskoczenie, niedowierzanie, radość, strach...wszystko naraz.  Cieszyliśmy się bardzo, choć oszczędnie dzieliliśmy się tą informacją z innymi, założenie było proste po USG genetycznym w 12 tc, jak wszystko będzie ok, to obwieścimy tą informacje całemu światu. Jak wszystko będzie ok... a nie było...
Okazało się że wyniki jednego dziecka są  nieprawidłowe, wysoka przezierność, wada serduszka , brak kości nosowej - podejrzenie wady genetycznej.
Z wyników komputera, podłączonego do maszyny USG wyszło że prawdopodobieństwo zespołu Downa to 1:1!! od kiedy pewnik jeden do jednego do jakiekolwiek prawdopodobieństwo?! Lekarze powiedzieli, że dziecko nawet w każdej chwili może umrzeć...
kolejne oczekiwanie 2 tygodniowe aż do momentu możliwości wykonania badania inwazyjnego(amniopunkcji), mogącego potwierdzić lub wykluczyć wadę genetyczną dzieci.
Przez te dwa tygodnie oczekiwania po pierwszym załamaniu udało mi się jako tako podnieść, zacząć wierzyć, mieć nadzieje że nasze dzieci będą zdrowe...
Nie na długo... podczas badania usg przed zabiegiem amniopunkcji lekarz po przyłożeniu sondy do mojego brzucha natychmiastowo mówi, że to dziecko EWIDENTNIE jest chore!
Znów upadłam... nadszedł najgorszy czas oczekiwania na wyniki amniopunkcji. W między czasie pojawiły się święta Bożego Narodzenia i słowa rodziny "zaufajcie Bogu, wszystko będzie dobrze...",

Na Sylwestra zostaliśmy zaproszeni do Instytutu Genetyki na spotkania omawiające nasze wyniki, wiedziałam że nie jest dobrze... jeśli wynik byłby dobry, to nie byłoby konieczności spotkania.
Nasz jeden syn jest chory, ma zespół Downa, drugi syn zdrowy.
Szybko się wszystko toczyło, spotkania z psychologami, terapeutami dzieci chorych, zapisy na kolejne usg i badanie serc dzieci, aż któregoś dnia powiedzieli nam, że serce Piotrusia (tak nazwaliśmy naszego chorutka) nie bije...
Dopiero wtedy było milion myśli na minutę żal, smutek, rozpacz ale też ulga i strach o drugie dziecko.
W jakiś czas potem, kolejna wizyta, kolejne usg i potwierdzenia lekarki - że jest wszystko dobrze, że już czas bym zaczęła się cieszyć ciążą, bo Tymek (nasze zdrowe dziecko) rozwija się prawidłowo! Wreszcie mogłam zacząć wychodzić z domu, na spacery czy chociaż do sklepu! (bo we wczesnym etapie ciąży pojawiały się plamienia, i miałam zalecenia leżeć) Zaczęliśmy szukać wózka, łóżeczka, zrobiliśmy pierwsze zakupy, to była już ponad połowa ciąży! (22tc)
Niestety, 5 dni po tym jak lekarka powiedziała że jest ok, trafiłam w nocy do szpitala ze skurczami, następnego dnia urodziłam obu chłopców, Tymek zmarł w pierwszej dobie... :'(

I tak oto jestem tutaj, próbując rozładować swój żal, smutek i ogrom beznadziejności, która mnie otacza... pisanie mi pomaga...

wtorek, 12 lutego 2013

Dzieci nie powinny umierać!

Dziś mija tydzień od śmierci Tymka   [*]
Piotruś odszedł wcześniej, był bardzo chory [*]


Dziś znów pójdę na cmentarz do moich dzieci i w całej swojej bezsilności znów upadnę na kolana i będę ich błagać o wybaczenie...
Będę rozprawiać znów w swojej głowie, co zrobiłam źle, co mogłam zrobić inaczej, bo mogłam nie ufać lekarzowi, który raptem 5 dni przed porodem powiedział że jest wszystko w porządku, że mogę się cieszyć...Oszukał mnie, cały świat mnie oszukał...!

Czemu tak się stało? Czemu na niektórych spada aż tak wiele nieszczęść? Czym sobie na to zasłużyliśmy?
Na niepłodność, na wadę genetyczną dziecka, na śmierć ich obojga...czym?

Nie wiedziałam, że można aż tak kochać i tęsknić że aż boli... a ja tak kocham i tęsknie że aż boli!

poniedziałek, 11 lutego 2013

Jak żyć...

Nie wiem jak mam żyć... jak znaleźć cel w życiu... poczucie winy zabija mnie od środka... Tymuś był taki śliczny...miał ciemny meszek już z włosków po tacie i mój mały zadarty nosek, ciągle jak zamykam oczy widzę go takiego malutkiego... nie potrafię patrzeć na siebie i swoje ciało...jeszcze tydzień temu byłam w ciąży...tydzień temu ich urodziłam i dziś znów czuję ten ból. Jak ciężko było rodzić dziecko, które od razu miało niewielkie szanse? Jak miałam przeć, kiedy mój płacz mi na to nie pozwalał? Jak mam o tym myśleć, by mniej bolało?

"Oszukał nas los, to podłożona zła karta
Dziecięca niewinność, tak łapczywie wydarta
Lodowaty dotyk śmierci, zabrał Twą duszę
I nie dał Tobie szansy, nam dał katusze
Nieopanowany ból przeszywa to rozstanie
I na zawsze w sercach bliskich pozostanie
To co serca rozłączyło, również je połączy
Spotkamy się tak, gdzie dzień się kończy..."
Cytat z forum dlaczego.org.pl