czwartek, 28 lutego 2013

demot

Znalazłam dziś demota:

ja mogłabym tak cały dzień czekać aż coś się zmieni, albo żeby świat przestał istnieć wcale, jedyne co mnie podnosi to, to że czuję potrzebę by iść na cmentarz, by tam się wypłakać, przeprosić, pożalić. Potem dzień jest już jakby lżejszy, choć trochę...

Wczoraj koleżanka pokazała mi swojego nowo założonego bloga.
Blog o córce o jej pierwszych ząbkach, pierwszym uśmiechu i takie tam i nie było by w tym nic złego, jak to że ciężko mi się to czyta, mam świadomość, że nie wiem czy mi będzie dane kiedykolwiek zaobserwować pierwszy uśmiech mojego dziecka...
Mało tego druga koleżanka ( ta co jest w ciąży około miesiąc starszej jak ja) wrzuciła dziś zdjęcie swojego syna, które mieli zrobione na usg 4D, i nic w tym nie było złego, gdyby tak nie bolało...

Czemu nie może być więcej tych lepszych dni... dziś znów jestem rozsypana na kawałeczki, i nie mogę sie doprosić męża by w końcu wyniósł albo wyrzucił tą wanienkę dla Tymka którą kupiliśmy, która stoi na szafie i jak tylko podnoszę głowę z łóżka to ją widzę...


środa, 27 lutego 2013

Czas...

Mówią mi, że z czasem będzie lepiej... że nie zapomnę, ale oswoję ten ból...
Tylko kiedy to będzie?

3 tyg jak Tymek odszedł, a ja byłabym już w 26 tygodniu ciąży... Gdyby wszystko wydarzyło się te 3 tygodnie później, mój Tymuś miałby dużo większą szansę, by z nami zostać...

Kiedy przestanę to odliczać, kiedy przestane spoglądać na suwaczek, który odliczał mi dni, kiedy przestane zaglądać do wątku mam majowo-czerwcowych, kiedy przestanę robić rachunek sumienia, przestanę analizować swoje życie z nadzieją że znajdę odpowiedź na to co zrobiłam źle, kogo skrzywdziłam, za co tak zostałam ukarana

Czuje straszną pustkę, mimo że mam ludzi obok siebie to czuję się samotna...

niedziela, 24 lutego 2013

...i nie budzić sie wcale!

Każde przebudzenie ze snu jest dla mnie koszmarem... nagle wszystko znów sie dzieje a ja znów cierpie jak przypominam sobie o tym...

W kółko zadaję sobie pytanie, jak to możliwe że Ich już nie ma? jak to możliwe żeby tak szybko stracić to, o co tak długo się walczyło? jak to możliwe że to właśnie przytrafiło sie nam? jak to możliwe, że juz zawsze będę miała swoje dzieci w niebie a odwiedzać ich będę mogła tylko na cmentarzu?

W snach jest lepiej, w moich snach znów jestem w ciąży, szczęśliwa, nie czuję tej strasznej pustki, tego jakby wyrwal ktoś połowę mnie...

najlepiej by było nie budzić się wcale!

Wczoraj zaprosilismy do nas znajomych - taka próba życia w miarę normalnie.
Jedna kolezanka jest w ciąży okolo miesiąc starszej niż ja bym była... wspólnie z nią chciałam pochodzić na basen, zajęcia dla ciężarnych, z nią także konsultowałam wyprawkowe rzeczy. Dlatego dziś zastanawiam sie, czemu ja sobie to robię? patrząc na nią nie było w mojej głowie innego pytania, jak by to było gdyby sie nie wydarzyło, jakiej wielkości brzuch ja bym juz miała, o czym byśmy rozmawiały, ile uśmiechu bym miała na twarzy opowiadając jej o swoich zachciankach czy o kopniakach w brzuchu...
Wizytę koleżanki mocno odchorowałam płaczem jak tylko wyszli z progu mojego mieszkania...
I nic nie jest mi lepiej...

piątek, 22 lutego 2013

Jeszcze...

Znalezione w sieci...ale tak dokładnie oddaje moją pustkę, 
że chciałam się tym podzielić...

Jeszcze Cię nie utuliłam, do serca z radością,
Jeszcze się nie podzieliłam z Tobą swą mądrością,
Jeszcze Ci nie pokazałam siedmiobarwnej tęczy,
Jeszcze noska nie wytarłam, kiedy katar męczy,
Jeszcze Cię nie nakarmiłam śnieżnobiałym mlekiem,
Jeszcze Cię nie nauczyłam być dobrym człowiekiem,
Jeszcze Cię nie pogłaskałam po główce z czułością,
Jeszcze Cię nie otoczyłam troską i ufnością,
Jeszcze Ci nie zaśpiewałam na noc kołysanki,
Jeszcze Ci nie malowałam na święta pisanki,
Jeszcze Ci nie przekazałam jak szanować ludzi,
Jeszcze z łóżka nie ściągałam, gdy zadzwonił budzik,
Jeszcze Ciebie nie zabrałam, by zbierać kasztany,
Jeszcze wiele nie zdążyłam Synku mój kochany...

czwartek, 21 lutego 2013

Wracam, i wszystko wraca..

Wracam wreszcie do domu, po tygodniu spędzonym u siostry... na szczęście na ostatnie 3 dni dołączył do mnie mąż, gdyby nie on to zapewne przebukowałabym bilet i wróciła do domu wcześniej. Tydzień nie byłam na cmentarzu, nie wiem czemu mam poczucie że powinnam być tam codziennie...
Podsumowując, było całkiem ok, na pewno mniej płakałam a i nawet były chwile kiedy się śmiałam - szczególnie te po lampce wina, które po tych miesiącach działało na mnie wyjątkowo szybko. Wybraliśmy się nawet na diabelski młyn w liverpoolu i na, jak się ostatecznie okazało, całkiem spore zakupy.
Tylko zawsze po tych radosnych chwilach przychodziła z powrotem ta okropna myśl "jak mogę się śmiać, skoro straciłam swoje dzieci"...
Zastanawiam sie czy jeszcze bede potrafiła się śmiać, bez natychmiastowego wspomnienia Tymka i Piotrka, czy jeszcze moje oczy będą wesołe, czy nauczę się z tym żyć, bo nie mogę uwierzyć że to koniec, bo przecież tak niewiele brakowało nam do szczęścia...

poniedziałek, 18 lutego 2013

2 tygodnie

Tak, to juz dwa tygodnie.
Tymek miałby już dwa tygodnie,
Jutro minie dwa tygodnie jak Tymek nie żyje...
Po-pojutrze będzie dwa tygodnie od pogrzebu

Tak teraz wyglada moje życie, odliczanie dni: poniedziałek wspomnienie porodu, tego strachu i bólu
Wtorek wspomnienie ostatnich chwil z Tymkiem przy inkubatorze kiedy jeszcze oddychal przy pomocy tych wielu maszyn a potem kiedy był juz u mnie na rękach, malutki i bezbronny ciągle z zamkniętymi oczami, bo jego powieki nie rozwinęły się jeszcze na tyle by były rozdzielone.
I czwartek - wspomnienia z patomorfologi, moich dzieci ulożonych w malutkiej białej trumience i tej ogromnej pustki, którą czułam stojąc nad grobem...

Odkąd jestem u siostry jest mi trochę lepiej, nawet wychodze z domu połazić po sklepach. Na szczęście siostra umiejętnie oprowadza nas alejkami omijając te z rzeczami dziecięcymi... ale ja i tak wiem że one są... wtedy nachodzą mnie myśli "DLACZEGO" przeciez zrobilibyśmy wszystko dla naszych dzieci, oddalibyśmy wszystko, staralibyśmy sie być najlepsi jak tylko potrafimy...
Życie jest niesprawiedliwe...

piątek, 15 lutego 2013

Tears in heaven...

Pisząc tego posta jestem wlaśnie w samolocie, w drodze do siostry w UK.

W tle leci Eric Clapton z Tears in heaven... i ja płacze, na samą myśl o tym ze jestem troszkę bliżej moich Aniołkow...

środa, 13 lutego 2013

Kilka słów wyjaśnienia

Nie wiem, czy to nie za późno, jednak napiszę kilka słów wyjaśnienia, skąd ja się tu wzięłam...
Od prawie trzech lat jesteśmy małżeństwem, od tego czasy staraliśmy się o dziecko, z niepłodnością jestem "na Ty", znamy się już chyba całkiem dobrze...

27.09.2012 roku po ciężkim cyklu zrobiłam badanie BetaHCG - wynik pozytywny - dość wysoki. Później okazało się, że będą to bliźniaki!
Zaskoczenie, niedowierzanie, radość, strach...wszystko naraz.  Cieszyliśmy się bardzo, choć oszczędnie dzieliliśmy się tą informacją z innymi, założenie było proste po USG genetycznym w 12 tc, jak wszystko będzie ok, to obwieścimy tą informacje całemu światu. Jak wszystko będzie ok... a nie było...
Okazało się że wyniki jednego dziecka są  nieprawidłowe, wysoka przezierność, wada serduszka , brak kości nosowej - podejrzenie wady genetycznej.
Z wyników komputera, podłączonego do maszyny USG wyszło że prawdopodobieństwo zespołu Downa to 1:1!! od kiedy pewnik jeden do jednego do jakiekolwiek prawdopodobieństwo?! Lekarze powiedzieli, że dziecko nawet w każdej chwili może umrzeć...
kolejne oczekiwanie 2 tygodniowe aż do momentu możliwości wykonania badania inwazyjnego(amniopunkcji), mogącego potwierdzić lub wykluczyć wadę genetyczną dzieci.
Przez te dwa tygodnie oczekiwania po pierwszym załamaniu udało mi się jako tako podnieść, zacząć wierzyć, mieć nadzieje że nasze dzieci będą zdrowe...
Nie na długo... podczas badania usg przed zabiegiem amniopunkcji lekarz po przyłożeniu sondy do mojego brzucha natychmiastowo mówi, że to dziecko EWIDENTNIE jest chore!
Znów upadłam... nadszedł najgorszy czas oczekiwania na wyniki amniopunkcji. W między czasie pojawiły się święta Bożego Narodzenia i słowa rodziny "zaufajcie Bogu, wszystko będzie dobrze...",

Na Sylwestra zostaliśmy zaproszeni do Instytutu Genetyki na spotkania omawiające nasze wyniki, wiedziałam że nie jest dobrze... jeśli wynik byłby dobry, to nie byłoby konieczności spotkania.
Nasz jeden syn jest chory, ma zespół Downa, drugi syn zdrowy.
Szybko się wszystko toczyło, spotkania z psychologami, terapeutami dzieci chorych, zapisy na kolejne usg i badanie serc dzieci, aż któregoś dnia powiedzieli nam, że serce Piotrusia (tak nazwaliśmy naszego chorutka) nie bije...
Dopiero wtedy było milion myśli na minutę żal, smutek, rozpacz ale też ulga i strach o drugie dziecko.
W jakiś czas potem, kolejna wizyta, kolejne usg i potwierdzenia lekarki - że jest wszystko dobrze, że już czas bym zaczęła się cieszyć ciążą, bo Tymek (nasze zdrowe dziecko) rozwija się prawidłowo! Wreszcie mogłam zacząć wychodzić z domu, na spacery czy chociaż do sklepu! (bo we wczesnym etapie ciąży pojawiały się plamienia, i miałam zalecenia leżeć) Zaczęliśmy szukać wózka, łóżeczka, zrobiliśmy pierwsze zakupy, to była już ponad połowa ciąży! (22tc)
Niestety, 5 dni po tym jak lekarka powiedziała że jest ok, trafiłam w nocy do szpitala ze skurczami, następnego dnia urodziłam obu chłopców, Tymek zmarł w pierwszej dobie... :'(

I tak oto jestem tutaj, próbując rozładować swój żal, smutek i ogrom beznadziejności, która mnie otacza... pisanie mi pomaga...

wtorek, 12 lutego 2013

Dzieci nie powinny umierać!

Dziś mija tydzień od śmierci Tymka   [*]
Piotruś odszedł wcześniej, był bardzo chory [*]


Dziś znów pójdę na cmentarz do moich dzieci i w całej swojej bezsilności znów upadnę na kolana i będę ich błagać o wybaczenie...
Będę rozprawiać znów w swojej głowie, co zrobiłam źle, co mogłam zrobić inaczej, bo mogłam nie ufać lekarzowi, który raptem 5 dni przed porodem powiedział że jest wszystko w porządku, że mogę się cieszyć...Oszukał mnie, cały świat mnie oszukał...!

Czemu tak się stało? Czemu na niektórych spada aż tak wiele nieszczęść? Czym sobie na to zasłużyliśmy?
Na niepłodność, na wadę genetyczną dziecka, na śmierć ich obojga...czym?

Nie wiedziałam, że można aż tak kochać i tęsknić że aż boli... a ja tak kocham i tęsknie że aż boli!

poniedziałek, 11 lutego 2013

Jak żyć...

Nie wiem jak mam żyć... jak znaleźć cel w życiu... poczucie winy zabija mnie od środka... Tymuś był taki śliczny...miał ciemny meszek już z włosków po tacie i mój mały zadarty nosek, ciągle jak zamykam oczy widzę go takiego malutkiego... nie potrafię patrzeć na siebie i swoje ciało...jeszcze tydzień temu byłam w ciąży...tydzień temu ich urodziłam i dziś znów czuję ten ból. Jak ciężko było rodzić dziecko, które od razu miało niewielkie szanse? Jak miałam przeć, kiedy mój płacz mi na to nie pozwalał? Jak mam o tym myśleć, by mniej bolało?

"Oszukał nas los, to podłożona zła karta
Dziecięca niewinność, tak łapczywie wydarta
Lodowaty dotyk śmierci, zabrał Twą duszę
I nie dał Tobie szansy, nam dał katusze
Nieopanowany ból przeszywa to rozstanie
I na zawsze w sercach bliskich pozostanie
To co serca rozłączyło, również je połączy
Spotkamy się tak, gdzie dzień się kończy..."
Cytat z forum dlaczego.org.pl