środa, 13 lutego 2013

Kilka słów wyjaśnienia

Nie wiem, czy to nie za późno, jednak napiszę kilka słów wyjaśnienia, skąd ja się tu wzięłam...
Od prawie trzech lat jesteśmy małżeństwem, od tego czasy staraliśmy się o dziecko, z niepłodnością jestem "na Ty", znamy się już chyba całkiem dobrze...

27.09.2012 roku po ciężkim cyklu zrobiłam badanie BetaHCG - wynik pozytywny - dość wysoki. Później okazało się, że będą to bliźniaki!
Zaskoczenie, niedowierzanie, radość, strach...wszystko naraz.  Cieszyliśmy się bardzo, choć oszczędnie dzieliliśmy się tą informacją z innymi, założenie było proste po USG genetycznym w 12 tc, jak wszystko będzie ok, to obwieścimy tą informacje całemu światu. Jak wszystko będzie ok... a nie było...
Okazało się że wyniki jednego dziecka są  nieprawidłowe, wysoka przezierność, wada serduszka , brak kości nosowej - podejrzenie wady genetycznej.
Z wyników komputera, podłączonego do maszyny USG wyszło że prawdopodobieństwo zespołu Downa to 1:1!! od kiedy pewnik jeden do jednego do jakiekolwiek prawdopodobieństwo?! Lekarze powiedzieli, że dziecko nawet w każdej chwili może umrzeć...
kolejne oczekiwanie 2 tygodniowe aż do momentu możliwości wykonania badania inwazyjnego(amniopunkcji), mogącego potwierdzić lub wykluczyć wadę genetyczną dzieci.
Przez te dwa tygodnie oczekiwania po pierwszym załamaniu udało mi się jako tako podnieść, zacząć wierzyć, mieć nadzieje że nasze dzieci będą zdrowe...
Nie na długo... podczas badania usg przed zabiegiem amniopunkcji lekarz po przyłożeniu sondy do mojego brzucha natychmiastowo mówi, że to dziecko EWIDENTNIE jest chore!
Znów upadłam... nadszedł najgorszy czas oczekiwania na wyniki amniopunkcji. W między czasie pojawiły się święta Bożego Narodzenia i słowa rodziny "zaufajcie Bogu, wszystko będzie dobrze...",

Na Sylwestra zostaliśmy zaproszeni do Instytutu Genetyki na spotkania omawiające nasze wyniki, wiedziałam że nie jest dobrze... jeśli wynik byłby dobry, to nie byłoby konieczności spotkania.
Nasz jeden syn jest chory, ma zespół Downa, drugi syn zdrowy.
Szybko się wszystko toczyło, spotkania z psychologami, terapeutami dzieci chorych, zapisy na kolejne usg i badanie serc dzieci, aż któregoś dnia powiedzieli nam, że serce Piotrusia (tak nazwaliśmy naszego chorutka) nie bije...
Dopiero wtedy było milion myśli na minutę żal, smutek, rozpacz ale też ulga i strach o drugie dziecko.
W jakiś czas potem, kolejna wizyta, kolejne usg i potwierdzenia lekarki - że jest wszystko dobrze, że już czas bym zaczęła się cieszyć ciążą, bo Tymek (nasze zdrowe dziecko) rozwija się prawidłowo! Wreszcie mogłam zacząć wychodzić z domu, na spacery czy chociaż do sklepu! (bo we wczesnym etapie ciąży pojawiały się plamienia, i miałam zalecenia leżeć) Zaczęliśmy szukać wózka, łóżeczka, zrobiliśmy pierwsze zakupy, to była już ponad połowa ciąży! (22tc)
Niestety, 5 dni po tym jak lekarka powiedziała że jest ok, trafiłam w nocy do szpitala ze skurczami, następnego dnia urodziłam obu chłopców, Tymek zmarł w pierwszej dobie... :'(

I tak oto jestem tutaj, próbując rozładować swój żal, smutek i ogrom beznadziejności, która mnie otacza... pisanie mi pomaga...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz